Ale i tam król Władysław nie zostawił ich w pokoju, ścigał ich bowiem aż pod same góry, i w wigilią uroczystości Narodzenia Pańskiego bijąc się z nimi od rana do wieczora, ciężką i niebezpieczną dla wojska, a niebezpieczniejszą dla siebie wytrzymał walkę, Turcy bowiem nacierających razili z góry gęstemi groty. Usiłując król wyprzeć z gór przeciwników, przystawiał do nich działa, rzucał pociski z kusz i innej strzelby, i wiele onej ćmy Tureckiej działami wielkiemi posprzątał. Ale i Turcy nie z mniejszą zaciętością miotali z gór na króla i jego wojsko pociski, biorąc otuchę z wyższości i obronności miejsca, i puszczali na wojsko królewskie tysiące strzał, jakby chmurą ulewną. Sam król Władysław otrzymał w piersi kilka razów, żadna jednak strzała nie przebiła osłaniającej ciało zbroi. Wszelako obawiając się tenże król Władysław, aby wojsko jego wycieńczone brakiem posiłku nie doznało od strzał Tureckich większej szkody, odstąpił od gór; trudno bowiem było przy zaciętej nieprzyjacioł obronie ciasne przebyć wąwozy i dalej postąpić, wojsko też dłużej nie wytrzymałoby głodu. Nazajutrz, Turcy mniemając, że król z przestrachu cofnął swoje wojsko, puściło się za nim w pogoń; lecz król natychmiast, zwróciwszy się w pochodzie, stoczył z nimi bitwę, i wszystek ów tłum barbarzyńców za łaską Bożą tak silnie pogromił, że już więcej nie poważyli się zaczepiać wojsk królewskich. Przez kilka dni jednak szli za jego obozem, upatrując sposobnego miejsca, aby nań z tyłu uderzyć. Ale potém, gdy stracili nadzieję wstrzymania wojska królewskiego i szkodzenia mu w pochodzie, cofnęli się z powrotem. We wszystkich zaś na tej wyprawie bitwach i utarczkach król Władysław pełnił powinność wybornego wodza i najwaleczniejszego żołnierza; pierwszy do walki, ostatni po bitwie schodził z pola, i nikt w ciągu całej wyprawy większą nad króla nie odznaczył się dzielnością; żadnego nie oszczędził sobie trudu i niebezpieczeństwa. Temi przymiotami zjednał sobie umysły tak szlachty jako i wszystkich towarzyszów broni. Nie mniej swoją gorliwością odznaczył się Julian kardynał, legat papieski, który wojsko królewskie, a zwłaszcza rycerzy Krzyżowych, kiedy szli do spotkania z nieprzyjacielem, sam wszędy poprzedzał, niosąc w ręku odważnie krzyż legacyi, i przemowami swemi zagrzewał ich do walki. Powiadają, że pewien rycerz Niemiecki, który na tej wyprawie z pobożności walczył, mając z sobą liczną drużynę dworzan i służebników, gdy się przypatrzył osobliwszej króla Władysława odwadze, wytrwałości na głód, trudy i niewczasy, przyganiał głośno innym królom i książętom, „że oddani biesiadom, opilstwu, zbytkom, przepychowi i łakomstwu, niegodnie nazwiska królów używają; że radzi pysznią się strojem królewskim i świetnym dworzan orszakiem, dumnie potrząsając głowami; jeden tylko król Władysław w męztwie i orężu szuka chwały, i wszystek swój wiek młodzieńczy trawiąc na ustawiczném czuwaniu
Strona:Jana Długosza Dziejów Polskich ksiąg dwanaście - Tom IV.djvu/649
Ta strona została przepisana.