słom, tak jest przyjemny duszom zatapiać się lubiącym.
Już jestem na korwecie francuzkiéj zwanéj Święta Anna, która ma mię do Aleksandryi zanieść. Myśl Twoja ścigać mię odtąd powinna wśród rozpalonych Afryki piasków. Słuszna jest zatrzymać ją jeszcze nad rozkosznemi brzegami, których może nigdy już więcéj nie ujrzę. Omamienie które uczułem widząc je pierwszy raz, nie dozwoliło mi opisać onych: przy rozstaniu, miejsca te, też same mają dla mnie powaby. Lecz gdy je chcę malować, szybkość z którą się oddalamy, nie dozwala mi już tego. Już nie widzę więcéj tego wspaniałego wód obrębu, okrytego zawsze żaglami tak prawie lekkiemi jak wiatr który je nadyma. Już nie widzę amfiteatru który go otacza, wieżyczek które go zdobią, posępnych murów Seraju w którym spadło tyle głów nieszczęsnych i tyle jęczało piękności; już oko smutne ma tylko przed sobą cmentarze: tam między cierniem i cyprysami wznoszą się tysiące grobowców, które otaczają miasto całe, i służą, iż tak rzekę, za ramy wspaniałemu obrazowi, któregom tylko