przeciwników swoich do innego postępowania, nikt się nie zastanawiał, uważano to jako pewnik.
Rozpoczęła się tedy kampania przeciw Ziemiałkowskiemu od nawoływań, iż delegacja powinna złożyć mandaty (bo kto inny chciał w niej zasiadać) i od zarzutów, iż delegaci w Wiedniu starają się tylko o koncesje dla siebie. Zarzutom tym na podstawie informacyj otrzymywanych od p. J. Dobrzańskiego dawałem nieraz ostry wyraz w Gazecie Narodowej — pokazało się atoli wkrótce, iż trafiały one właśnie przeciwników Ziemiałkowskiego. Gazeta występowała wśród tego ciągle przeciw polityce biernej opozycji, którą zalecał Smolka, i przeciw aspiracjom Sapiehów, objawiącym się w Kraju. Nakoniec, z inicjawy Towarzystwa narodowo-demokratycznego, zwołano zgromadzenie wyborców. Na tem to zgromadzeniu, które odbyło się na podwórzu ratuszowem, dotychczasowy „pan mój i mistrz“, p. Jan Dobrzański, wbrew temu wszystkiemu, co dotychczas pisała Gazeta Narodowa, objawił się nagle jako gorący zwolennik Smolki. Łatwo pojąć, iż kto tak jak ja, przez trzy lata pracował nad tem, by za pośrednictwem Gazety przekonać ogół o szkodliwości, ba, niemożebności polityki zalecanej przez Smolkę, o ciasnocie pojęć dominującej w „Tow. narodowo-demokratycznem“ i o egoistycznych dążeniach pewnych figur z arystokracji, tego niepospolicie oburzyć musiał zwrot podobny. Zgromadzenie było nader burzliwe — oprócz Ziemiałkowskiego, Gołuchowskiego i Dubsa, trzech posłów, których „sądzono“, — wszyscy mowcy przemawiali za Smolką. Zamiast wyborców, podwórze pełne było czeladzi i studentów; wśród piekielnej wrzawy powzięto uchwały, wzywające wyżwymienionych trzech mężów do adoptowania polityki Smolki. Nie zapomnę nigdy, jak mocno żałowałem wówczas, iż nie posiadam daru słowa — pałałem bowiem chęcią wydobycia Gazety Narodowej z kieszeni i pobicia p. Dobrzańskiego jej dosadniemi argumentami. Trudno atoli niewprawnemu porwać się na wygłoszenie mowy w takich okolicznościach; kontentować się potrzeba było tem, iż ja i mój kolega Rewakowicz zbliżyliśmy się do Ziemiałkowskiego na trybunie i w ten sposób zanieśliśmy niejako niemy protest przeciw dzikiemu wyciu rozbestwionej zgrai.
Nazajutrz przyszła mi na myśl reflekcja, iż p. Dobrzański może tylko w chwilowym napadzie roznamiętnienia, u niego łatwym do przebaczenia, stanął po stronie Smolki. Próbowałem zbadać go, przedstawić mu sprzeczność, w jaką popadł — wszystko było daremnem. Wobec tego zniosłem się wprost z dr. Ziemiałkowskiem, wystawiłem mu, jak daleko doszło obałamucenie opinii publicznej, i jak nagłą jest potrzeba założenia nowego organu, któryby bronił programu umiarkowanego, utylitarnego, porzuconego przez Gazetę Narodową. Myśl założenia takiego organu powstała już była w pewnem kołku obywatelskiem, a ofiarowanie usług z mojej strony okazało się pożądanem. Nie mogę przy tej sposobności pominąć drobnego szczegółu, służącego ku mojej obronie własnej, wobec zarzutów, jakie mi czynił później p. Dobrzański, wprowadzony w gwałtowne konwulsje gniewu założeniem nowego pisma. Oto płacił on mi rocznie o połowę więcej, niż zażądałem i otrzymałem od nowych moich nakładców, a gotów był zapłacić i dwa razy tyle. Sam zresztą przyznał to później, w procesie, który mi wytoczył o obrazę honoru. Wspominam o tem, aby nie dać miejsca przypuszczeniu, iż dla zysku materjalnego wygodne sta-
Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/11
Ta strona została skorygowana.