dliwość, że zaprowadziły jak najzupełniejsze równouprawnienie we wskazanym powyżej duchu. Dlaczegożby pan prokurator miał być bardziej ograniczonym w swobodzie działania, aniżeli pierwszy lepszy redaktor? W każdem prawdziwie liberalnem państwie, obok wolności druku, powinna istnieć wolność konfiskowania, suspendowania i zamykania do kozy. Dziwna to jednak rzecz, iż do poznania tej prawdy przyszliśmy dopiero teraz, kiedy dr. Herbst jest ministrem sprawiedliwości, a kiedy tenże p. doktor wykładał nam tu we Lwowie na wszechnicy prawo karne, nie wszczepiał w nas zasad takiego równouprawnienia. Nawet później głoszono o panu Herbście, iż nadzwyczaj mało swobody chciałby zostawić pp. prokuratorom, iż chciałby ich ograniczyć niezmiennemi, we wszystkich wypadkach jednakowemi przepisami prawnemi, słowem, iż nie chciałby pozwolić, by pp. prokuratorowie mogli konfiskować wszystko, co im się nie podoba. Tak to zawsze puszczają różne fałszywe pogłoski o ludziach politycznych, i prawda wychodzi na jaw dopiero wtedy, gdy ludzie ci obejmą teki ministerjalne.
Równouprawnienie jest piękną rzeczą, a c. k. prokuratorja posiada niewątpliwie cnotę sędziowską i beztronność Brutusa, ale mimo to publicystyka nasza nie może oswoić się z tym nowym nadmiarem wolności drukowania i konfiskowania. Jakoś mimowoli słowo zamiera pod piórem, o publicznych sprawach mówi się ogólnikowo, a o pp. ministrach z ostrożnością, jakiej używają żydzi, by nie brać nadaremnie imienia Jehowy. Natomiast, wolno nam jest paskudzić się nawzajem, bez żadnych cyrkumskrypcyj i bez zachowania parlamentarnej etykiety. Pierwszy śmiały krok na tej drodze już jest zrobiony — a teraz vogue la galére. Niebawem pojawią się biografie różnych mężów politycznych, w których podniesionem będzie szczegółowo, czy i kiedy każdy z nich miał szczepioną ospę, i który z pp. profosorów uniwersytetu przyczynił się najwięcej do przytępienia jego naturalnych zdolności.
Ma się rozumieć, że gdy jest mowa o profesorach uniwersytetu, wyjęci są zawsze niemieccy profesorowie, wykładający na c. k. Francisceum we Lwowie; ci nie przytępią niczyich zdolności zbytnią erudycją. Ne quid nimis, powiedział jakiś mędrzec starożytny, a zasada ta przestrzeganą jest ściśle na naszej wszechnicy. Pp. profesorowie niemieccy strzegą od nadmiaru różnorodnych wiadomości drugich i siebie, dlatego też żaden z nich nie obciążył dotychczas swego umysłu znajomością języka krajowego. Na przyszłej sesji sejmowej będziemy mieli ciekawe widowisko uczonego niemieckiego męża, który tam będzie siedział jak na niemieckiem kazaniu, nierozumiejąc ani słowa. Gdyby sejm uchwalał, iż rektor uniwersytetu zasiadający w sejmie, powinien złożyć swoje Collegiengelder na ołtarzu ojczyzny, uczony mąż nie wiedziałby, czy głosuje za czy przeciw takiej uchwale. Może też Wysoki sejm zechce skorzystać z tej wskazówki.
Młodzież nasza ma mało zamiłowania do niemieckich kazań, i skoro tylko otworzy się jaka katedra z wykładem polskim, wykłady niemieckie tego samego przedmiotu odbywają się prawie przed pustemi ławkami. Im więcej przybędzie na uniwersytet młodzieży, przyzwyczajonej do wykładów polskich w gimnazjum, tem mniej słuchaczów mieć będą pp. profesorowie niemieccy, i — tem mniej taks za kolegia wpłynie do ich kieszeni. Nie dziw tedy, iż rękami i nogami bronią się przeciw zaprowadzeniu lub
Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/120
Ta strona została skorygowana.