Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/127

Ta strona została skorygowana.

wiek mógł podejrzywać dr. Smolkę, jakoby redagował Dziennik Lwowski. Z drugiej zaś strony smutnem jest, i bardzo smutnem, że obydwaj tak znakomici mężowie, jak dr. Smolka i Kornel Ujejski, dając sobie nawzajem jak najgrzeczniejsze i nikomu nieubliżające wyjaśnienia, tak nielitościwie przy tej sposobności obeszli się z „Organem demokratycznym“. Jeden i drugi z tych panów wypowiedział dość jasno, iż podjęto się z pewnej strony edukacji Dziennika Lwowskiego na organ poważny i konsekwentny, ale zaniechano tego później, widząc, iż praca taka jest daremną.
Do teorji, wyprowadzającej dzisiejsze nasze czynności polityczne od czasów kokoszej wojny, możnaby dodać drugą, któraby dedukowała dzisiejszy system rządów municypalnych we Lwowie od sławnej za Sasów dewizy: „Polska nierządem stoi.“ Za Sasów nie dochodziły sejmy, bo je zrywano. Nasza Rada miejska także nigdy nie „dochodzi“, bo nie może zebrać się w komplecie. Całe stosy różnych spraw oczekują nadaremnie załatwienia. Niektóre gałęzie zarządu zdają się być w zupełnej dezorganizacji, między innemi n. p. urząd budowniczy. Urząd ten ma przestrzegać porządku w mieście, ale wszystkie skargi obijają się tam, nie znajdując odpowiednich uszów, któreby je wysłuchać raczyły. Jesteśmy już tak nieszczęśliwi, że zbywa nam nawet na uszach, choć zdawałoby się, że natura nie była więcej skąpą w tej mierze dla tych, co budują nasze domy, niż dla tych, co budują naszą przyszłość. Kronikarz Gazety posiada już wspaniałe archiwum, złożone ze skarg różnych przedmieść na urząd budowniczy. Brak kompletu w Radzie miejskiej ma już także osobną swoją literaturę, na złość Niemcom, którzy twierdzą, iż za mało mamy dzieł specjalnych. Wszystko to nic nie pomaga, — panowie radni czytają czasem, i to w czwartek wieczór, gdzieś za miastem przy piwie, narzekania dziennikarskie, i myślą sobie przytem: „Mój Boże, co też to za nieszczęśliwe stworzenia, ci publicyści! Człowiek tu sobie siedzi wygodnie w chłódku i popija piwo, a oni muszą pisać i pisać o tym braku kompletu w Radzie miejskiej! Ale dobrze im tak: po co sobie łamią moją głowę?“
Kulturze niemieckiej przybyło w tych czasach tu we Lwowie kilka bardzo pięknych, drewnianych pomników w kształcie tyk z chorągiewkami, malowanemi na niebiesko i czerwono. Na chorągiewkach tych nadyma się z całą świadomością cywilizatorskiego swojego posłannictwa napis: Kinder-Rasen albo Rasenplatz für Kinder. Dzieło to kultura niemiecka zawdzięcza lingwistycznym wiadomościom miejskiego urzędu budowniczego. Zdaje się, iż natura odmawiając temu urzędowi organów słuchu, wszystek materjał obróciła na tem większe wykształcenie języka. Gdyby Rada miejska przypadkiem zebrała się kiedy w komplecie, powinnaby jednakowoż polecić, ażeby szanowny urząd popisywał się ze swoim darem przemawiania różnemi językami gdzieindziej, nie na napisach publicznych. Rzecz to drobiazgowa, ale nadaje ona miastu zewnętrzną cechę niemiecką, a napisy takie niemieckie są zupełnie niepotrzebne. Jeżeli Niemiec nie chce zabłądzić we Lwowie, niech się uczy po polsku, albo niech nie przyjeżdża. Dlatego też tłumaczenia takie, jak n. p. „Ulica Szeroka — Breite Gasse“, są zupełnie zbyteczne, a już najzbyteczniejszym jest niemiecki napis na trawniku dla dzieci. Niańki tutejsze nie są tak przystępne „kulturze niemieckiej,“ jak urząd budowniczy.