Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/141

Ta strona została skorygowana.

nowicie: wąsy dr. Smolki, rezolucję p. Gromana, akt zwołujący zgromadzenie ludowe i akt odwołujący tę uchwałę; jakoteż sławny ów „ogon“ o którym dotychczas niewiadomo, kto go się trzyma, i przenieść się z tem wszystkiem do Łańcuta, gdzie ku największej szkodzie wszystkich właścicieli propinacji, JE. pan minister fabrykuje rozmaite słodzone likwory, stanowiące, według Organu demokratycznego, kryterjum „ukształcenia“ naszego kraju.
Zresztą, mylnem jest mniemanie, jakoby na galerji sejmowej reprezentowaną była tylko „Ulica“. Większa część widzów i słuchaczy należy raczej do tej części publiczności, którą dr. Smolka nazwał „Promenadą“, t. j. do tych szczęśliwych śmiertelników, którzy ani wiedzą, dlaczego, poco i o czem sejm radzi, ani tego wiedzieć nie pragną. Jak na każde inne widowisko, przychodzą patrzeć na posiedzenia sejmowe. Osobliwie odnosi się to do pań, z których każda, stosownie do wymagań mody, zajmuje tyle miejsca, co dwóch przynajmniej mężczyzn, a rozumują za czterech. — Proszę pana, kto to tam siedzi w pierwszej ławce? — To p. Hubicki. — A ten drugi? — To p. Leszek Borkowski. — Jakie oni mają podobne brody! — Zaraz widać, że należą do tego samego stronnictwa. — A kto jest ten, co mówi teraz? — To książę Sanguszko. — Et! taki stary! —
Jest to jeszcze najbardziej polityczna część rozmów, które można słyszeć na galerji sejmowej, i które utrudniają sprawozdawcom sły szeć to, co się mówi na dole. Dodawszy do tego skrzypienie drzwi, hałas sprawiany przez wchodzących i wychodzących, nakoniec sprzeczki publiczności z bileterami, można mieć dobre wyobrażenie o przyjemności, jaką sprawia spisywanie sprawozdań dziennikarskich wśród ścisku i gorąca, panującego na galerji. Mówią, że i na dole możnaby czasem nasłuchać się rozmów, zawierających niemniej głębokie poglądy polityczne, jak na galerji. Reprezentant rządu zbliża się do grupy posłów włościańskich ze wschodniej części, kraju, i przedstawia im dobrodziejstwa nowych urządzeń autonomicznych i t. p. — Ta tak, rzecze jeden z posłów — koby ino Hospod' Boh daw doszczu, bo toho kończe tra dla naroda!
Rząd w osobie swego reprezentanta musiał być nader rozrzewniony uwagą, jak mało narodowi temu potrzeba do zupełnego szczęścia. Program ludowy, zredukowany do tak skromnych życzeń powinienby demokracji narodowej dać wiele do myślenia. W razie rozwiązania sejmu, o którem mówił dr. Smolka, nowe wybory z własności wiejskiej wydadzą posłów, domagających się już tylko deszczu, po którym wyrosną grzyby do barszczu demokratycznego, zgotowanego przez dr. Smolkę. W razie zaś rozpisania wyborów bezpośrednich, grzyby wyrosną same przez się, i cała nasza opozycja pójdzie na huby. Ktośby wtenczas zasłużył na order, przeznaczony dla p. Zyblikiewicza.
Dalej widzący politycy, uliczni i nieuliczni, twierdzą uporczywie, że nie zajdzie żaden z tych przewidywanych, okropnych wypadków, — dowodzą nawet, że wniosek dr. Smolki nie jest wcale tak opozycyjnym, jak się wydaje. Prezes Towarzystwa narodowo-demokratycznego uznaje ustawy zasadnicze, i żąda odwołania delegacji w tym jedynie celu, by nadal, skruszywszy butę Niemców, kraj mógł traktować z nimi na korzystniejszych