okolice nieco odleglejsze, mianowicie Portugalię i przyległą do niej część Bucharji jakoteż sąsiednią wyspę Van Diemen. Ztamtąd tedy miał p. Ziemiałkowski, oczywiście za grube pieniądze, sprowadzić niektóre znakomitsze egzemplarze, poprzebierać je w kontusze, i utworzyć z nich stronnictwo rządowe. Tak daleko sięgają wiadomości, jakie mogłem zaczerpnąć z źródeł demokratycznych; arystokratyczne zaś milczą o tem zupełnie. Jeszcze więcej mitycznem jest istnienie drugiego klubu, który Niemcy nazywają klubem p. Krzeczunowicza, i którego program uległ już rozmaitym pochwałom i naganom. Niema ani klubu, ani programu, i zaledwie jeszcze jest sam p. Krzeczunowicz, bo go przecież dwa miesiące temu hr. L. B. ukrzyżował na żądanie demokracji narodowej. A teraz demokracja ta twierdzi, że oprawca połączył się ze swoją ofiarą, by „uchylić“ rajchsrat wiedeński!
Dziwne zrządzenie losu! Poseł Krzeczunowicz przed kilkoma tygodniami ani marzył o tem, co go spotyka obecnie. Niegdyś odmawiała mu „opozycja“ wszystkiego, nawet gruntownej znajomości katastru, a dziś grozi mu niebezpieczeństwo innego zupełnie rodzaju: będą śpiewać hymny pochwalne na cześć „Kornelego“ Krzeczunowicza, będą mu wyrządzać honory, od których radby się pewnie wyprosił! Dosyć powiedzieć, że kto na chwilę miał to nieszczęście, iż go demokraci narodowi mieli za swego, ten ujrzał nagle, pewnej niedzieli, portret swój i biografię w Tygodniku Lwowskim. A wołałbym być szarpanym przez najdowcipnieiszych satyryków, niż doczekać się panegiryku ze strony Plutarchów naszych! Kiedy opisywali obecność Bema na jakimś balu, uczynili to tak:
„Nikt by się był nie domyślił, iż pod tym frakiem i pod tym lakierowanym trzewikiem, bije serce, ukrywające zaród wielkich czynów, i znajduje się stopa, co miała zwycięzko stąpać po górach Siedmiogrodu“.
Potrzeba takiej sławy, jaką ma Bem, by się ostała wobec tej poetycznej prozy, i potrzeba takiego charakteru politycznego, jaki posiadać powinien poseł Krzeczunowicz, by nie ujść za lichego polityka po podobnej katastrofie pochwalnej. Szczęściem, blizka przyszłość okaże, że obawy te są płonne, — nie poseł Krzeczunowicz nawrócił się do posła Borkowskiego, ale poseł Borkowski, syt prowadzenia polityki na własną rękę, zaniechał podobno negacyjnej swojej roli w sejmie. Demokracja pogniewa się na niego, nam „arystokratom“ przybędzie jeden męczennik, a poseł Krzeczunowicz nie doczeka się umieszczenia swojej biografii w Tygodniku Lwowskim.
Lecz wracając do wieści o utworzeniu się dwóch klubów sejmowych, żałować muszę, że nie jest prawdziwą: istnienie takich klubów ułatwiłoby mi bowiem systematyczny podział niniejszych studjów. Dziś nie można jeszcze wiedzieć, kto z kim trzyma, — to tylko pewna, że książę Sanguszko nie trzyma z nikim, a baron Battaglia ze wszystkimi, tak dalece, że trzymałby może nawet z ks. Naumowiczem, z którym walczył dwa razy o krzesło poselskie. Przemówienie, miane przez posła złoczowskiego w sprawie języka wykładowego na uniwersytetach, przekonało niektórych członków Izby tak mocno o potrzebie równouprawnienia języka świętojurskiego z polskim, że odtąd barona Battaglię nazywają czasem baronem Borbą.
Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/157
Ta strona została przepisana.