sejmowej opozycji, która jeżeli przyjdzie do skutku, zechce może miec także swój organ osobny. Co więcej, większość koła polskiego ma, według tego samego cennego źródła, czuć potrzebę bronienia swoich uchwał wobec opinii publicznej i myśleć o potrzebie założenia osobnego dziennika, — Co za świetna perspektywa, tak dla życia publicznego w Galicji, jak i dla młodzieży, dorastającej do pióra i dla urzędujących już kronikarzy! Będą, ich wydzierać sobie — przepłacać; zapewnią im egzystencję! Być kronikarzem większości, to prawie to samo, co być urzędnikiem przy Wydziale krajowym — zbierać wiadomości brukowe dla opozycji, to patent na członka komisji edukacyjnej, którą sobie na przyszłość wywalczymy. O, gdyby też korespondent Dz. Warsz. tym razem przynajmniej pomylił się, i niechcący powiedział prawdę, co do powstania tej nowej opozycji i nowych dzienników! Niestety, pomyłka tego rodzaju nie wydarza się nigdy temu korespondentowi, nawet przez sen, nawet po „szampańskim“ na cześć zawiązującego się, russko słowiańskiego klubu!
W sprawie tego klubu możemy zapewnić, że przystąpienie zamieszkałych tu we Lwowie Czechów do projektów Słowa, jest tylko pium desiderium organu świętojurskiego. Czesi zakładają własną besedę, i należy pamiętać, że najprzód nie każdy Czech czuje potrzebę moskwicenia się, a potem Czesi, mieszkający we Lwowie, są albo urzędnikami rządowymi, albo żyją w ciągłej styczności z ludnością, której frakcya russko-słowiańska jest tylko stutysięcznym ułamkiem: trudno więc przypuszczać, by chcieli lub mogli bawić się w demonstracje tego rodzaju, jak tworzenie klubów „słowiańskich.“ Klub taki uchodziłby wobec dzisiejszych stosunków za kopię komitetu petersburskiego, p. Tołstoja, w miniaturze, choć w gruncie byłby tylko komiczną, parodją, windykując dla siebie wyłącznie charakter słowiański, wśród tak jednolitej słowiańskiej ludności, jak nasza.
To ostatnie twierdzenie wyda się może za śmiałem; Galicja jest przecież deutsch-slavische Provinz, a Lwów musi mieć po części niemiecką ludność skoro ma nawet teatr niemiecki, w którym co wieczór ma być pełno widzów. Gdy faktu tego nie sprawdził dotychczas kolega mój, kronikarz codzienny, więc przyznam się, że raz cichaczem, ażeby się nie narazić na przycinki z jego strony, poszedłem na przedstawienie niemieckie. Z przezorności, zostawiłem w domu kapotę i rogatywkę, ubrałem się kosmopolitycznie jak radca szkolny, [1] i wcisnąłem się do sali, by zobaczyć, jak też wygląda scena i publiczność niemiecka. Jakież było moje zdziwienie, gdy przebyłem szczęśliwie żywą zaporę, którą na miejscach „stojących“ tworzą pp. oficerowie załogi swojemi ostrogami, pałaszami i rycerskiemi postawami, i gdy rzuciłem okiem po krzesłach. Same znajome, polskie twarze powitały mię stamtąd — a raczej, nie powitały, ale owszem udały, że mię nie poznają — bo odwracały się odemnie jak najstaranniej: snać właściciele ich chcieli zachować ścisłe inkognito. Zauważałem, że starsi panowie zajmowali miejsca najbliższe sceny, i uzbrojeni byli w 24 funtowe binokle, nieustannie skierowane ku scenie. Tam na deskach odbywała się właśnie akcja niezmiernie dramatyczna: Parys miał uprowadzić piękną
- ↑ Jeden z gorących patryotów, objawiający uczucia swoje na zewnątrz rogatywką i wysokiemi butami — nazajutz po otrzymaniu nominacji na posadę o której mowa, pojawił się w cylindrze i w pantalonach francuzkich.