Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/170

Ta strona została przepisana.

powinniby ciebie powiesić na tej bramie, którą niepotrzebnie postawili! A trzeba ci było podpisywać jakieś tam petycje, wykrzykiwać na sejm i chodzić na te głupie zgromadzenia demokratyczne? Po co, pytam, po drugą głowę może? A na co tobie drugiej głowy, kiedy ta dosyć twarda!“ Przy tej sposobności jejmość dobrodziejka dla stwierdzenia słów swoich, szybkiem poruszeniem ręki, sprowadziła znajdującą się na Stole sośniczkę fajansową w styczność z czaszką jegomości. Próba powiodła się doskonale, sośniczka rozleciała się w kawałki, a głowa wytrzymała pocisk bez wielkiego szwanku. Niemniej dobrze udały się próby następne, do których jejmość dobrodziejka użyła różnych talerzy, flaszek i t. p. projektyliów, póki jegomość zniecierpliwiony nie wyszedł na ulicę, przypatrywać się, jak tam zasady demokratyczne, datujące się od czasu konfederacji barskiej i od czasu przystąpienia niektórych obywateli miejskich do Towarzystwa narodowo-demokratycznego, objawiły się w całej pełni i okazałości ku pożytkowi szklarzy lwowskich. Było-to bowiem we czwartek wieczór, w chwili gdy, mówiąc słowami Organu demokratycznego, „publika“, szukając odwetu za zawód, sprawiony jej przez Radę miejską, wybijała okna żydom. Jegomość wyszedłszy na ulicę, przypomniał sobie swoje młode lata, i gdyby nie powaga wieku i senatorskiego prawie urzędu, którą czuł w sobie, byłby się z duszy przyłączył do niewinnej zabawki, jakiej pozwalało sobie przyszłe pokolenie rajców i ławników miasta. Ale i tak czuł on się zadowolonym: za każdy guz matrymonialny, który mu przysporzyła opozycja, wylatywała z brzękiem na ulicę — szyba żydowska. Żydzi odpowiadali za ministerjum, za niedojście do skutku podróży cesarskiej, za wszystkie grzechy „większości“ i za żarty, których dopuszcza się czasem kronikarz Gaz. Nar. na rachunek „opozycji“. — Kogoś trzeba raz było wybić za to wszystko — demokracja uliczna uchwaliła: trzeba wybić żydów!
Nietylko tedy pp. Torosiewicz i Krzeczunowicz w sejmie, nietylko pp. Dąbrowski i Armatys w Towarzystwie narodowo demokratycznem, i nietylko książę Sanguszko w Izbie przedlitawskich panów, ale i „lud“ oświadczył się onegdaj przeciw równouprawnieniu żydów „w praktyce“. Nadużywam ja tu wprawdzie wyrazu „lud“, ale brak mi słowa, by nazwać inaczej zgraję pauprów, wybijającą szyby po ulicach, a nie użyć wyrazów tak niepostępowych i niedemokratycznych, jak „motłoch“ albo „pospólstwo“? Od kiedy dr. Malisz senior wynalazł zupełną równość pod względem nazw i tytułów, ustała wszelka różnica między motłochem a wyższemi warstwami demokracji narodowej; a od kiedy p. Malisz junior wynalazł nową metodę pozbywania się przeciwników politycznych za pomocą „silnej dłoni i gromkiego głosu“, niema w tem nic dziwnego, że młodsi bracia w Proudhonie próbują podobnej taktyki parlamentarnej wobec tych, których nie lubią. Jeżeli u p. majstra najsilniejszym argumentem jest pięść, dlaczegóż chłopiec terminujący niema wybijać szyb żydom, w dowód swojego złego lub dobrego humoru? Mówią, że ryba śmierdzi od głowy, tak też i „wzburzone fale ludu“ śmierdzą od tych bałwanów, co są u góry. Zaiste trudno wymagać od zgrai ulicznej rozsądku i zmysłu politycznego, póki przymiotów tych niema tam, gdzie powinno być więcej światła. Dziś jeszcze niektórym politykom naszym zdaje się, że można wstrzymać prąd czasu za pomocą przepisów ograniczających, i że przestalibyśmy może istnieć, gdyby