Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/182

Ta strona została przepisana.

Mogę zapewnić szanowny organ podwawelski, że nie zasłużyłem na nąjmiejsze współczucie z jego strony, nietylko bowiem żadnej z powyższego powodu nie czuję przykrości, ale nawet wyznam otwarcie, że z przyjemnością prowadziłbym codziennie polemikę przeciw kutożerczym zapędom podwawelskim, choćby w polemice zgodzono się na kije. Mniemam nawet, że trudno byłoby znaleźć Polaka, któregoby nie świerzbiała dłoń, gdy przeczyta w nrze. 240 Czasu z niedzieli d. 18. października r. 1868, że: „nasyłanie nam nauczycieli ludowych bez potrzeby, czy z Pragi, czy z Kut, znajdzie nas przeciwnikami“. Kij jest czasem także argumentem, i to najlogiczniejszym ze wszystkich, oczywiście kij moralny, bo na prosty kij, Czas odpowiada „policją albo domem warjatów“, i zaiste, trudno na to o lepszą odpowiedź. Ale kij moralny, nieulegający represji policyjnej, byłby może najlepszym sposobem na wyleczenie niektórych podwawelskich słabości i uprzedzeń. Mniemam, że w niniejszym wypadku dość jest przytoczyć powyższe słowa Czasu, by go „pobić“ na głowę. Opinia publiczna w całej Polsce ma na tyle zdrowego pojęcia rzeczy, by oceniła jak należy to porównanie Kut z Pragą.
Księgarnia Gubryno wieża i Szmida we Lwowie wydała niedawno swoim nakładem powieść Bolesławity pod tyt. Hybrydy przedrukowaną z Przeglądu Pol. Autor przedstawił w niej przeobrażające się dziś społeczeństwo polskie: „hybrydy“ jego schwycone są z życia, a rzecz opowiedziana z werwą, właściwą tak wysoce znamienitemu talentowi. Trochę tam pochlebiono za wiele reprezentantom przeszłości, ale tem lepiej, — niech teraźniejszość i przyszłość wpatrują się we wzory, ile możności najpiękniejsze. Taraźniejszość odmalowana bardzo czarno, bo to n. p. nie jest prawdziwe, by Polacy tak zaniedbali i zepsuli język ojczysty, że zjechawszy się z różnych stron Polski, nie rozumieją się wcale, mówiąc po polsku. Ze wszystkich narodów europejskich, jedni tylko Niemcy są w tem oryginalnem położeniu; u nas przeciwnie dziwićby się można, że mimo tylu przedziałów i tylu niesprzyjających okoliczności, mowa jako tako zachowuje swoją jednolitość i nie jest upstrzona lokalizmami.
Lwów wyludnił się z końcem posiedzeń sejmowych, i dotychczas miłe powietrze zatrzymuje wiele osób na wsi. Nadzwyczaj suche, gorące i długie lato zrodziło u niektórych, samorodnych podobno, meteorologów przypuszczenie, że ziemia weszła przypadkowo w ogon jakiegoś komety. Ziemia naturalnie zaprotestuje przeciw temu, bo nie jest „niczyim ogonem“, i owszem sama dźwiga na swych barkach Towarzystwo narodowo demokratyczne lwowskie, i zniosła już siedm — a raczej 6½ jego posiedzeń. Ostatnie pół jego posiedzenia odbyło się we wtorek, ale nie miałem przyjemności być tam obecnym, bo koszulka pancerna i life-preserver, które zamówiłem w celu bezpiecznego przechadzania się między demokratami narodowymi, nie nadeszły dotychczas z Londynu. Utensylia te są niezbędne, wiadomo bowiem, że raz przed samem posiedzeniem jeden z demokratów schwycił silną (moralnie) swoją dłonią pewnego dziennikarza za (moralny) jego kołnierz, i wyrzucił go (moralnie) z sali, poczem Organ demokratyczny najpiękniejszą swoją prozą opisał cały ten wypadek (moralny), opuszczając przypadkiem wzmiankę, że cała rzecz, t. j. wyrzucenie za drzwi, schwycenie za kołnierz i t. p. odbyło się nie fizycznie, ale moralnie. Gdy zachęcony tym homerycznym opisem demokrata mógłby zapra-