chać czasem na jakąś ścieżkę mniej grzązką, na jaki manowiec utylitarny. Może za to jutro będę ukamienowany przez demokratów, jak patron dnia, św. Szczepan, pierwszy męczennik, ale dziś jeszcze pozwolę sobie powiedzieć, że Towarzystwo demokratyczne wstąpiło we wtorek na drogę tak nieutajonego utylitaryzmu, że pominąwszy niektóre bardzo kardynalne, ale nie należące tu różnice, „w zasadzie“ i „w praktyce“ nie widać było najmniejszej różnicy między p. Gromanem a — hr. Gołuchowskim! I tak: W zasadzie, mówił p. Groman, powinien nam być przywrócony nasz dawny byt polityczny: dalej, ponieważ to od razu stać się nie może, więc powinniśmy otrzymać takie stanowisko, jak Węgrzy; a jeszcze dalej, ponieważ tego jeszcze nie mamy, więc niech przynajmniej Rada państwa uchwali, że sejm krajowy ma wydać ustawę o obronie krajowej. Nawiasem mówiąc, żądał p. Groman między innemi, by sejm miał wyłączne prawo zezwolenia na użycie obrony krajowej po za granicami kraju, t. j. gdyby n. p. była wojna z Moskwą, i gdyby Moskale uciekli do Warszawy, to potrzebaby dopiero zwoływać sejm i pytać się ks; Pawlikowa, czy niema co przeciw temu, by nasza obrona krajowa poszła za kordon wytrzepać trochę jego rodymcow.
W rozumowaniu p. Gromana jest tedy widoczne schodzenie ze stanowiska jednej zasady na drugą zasadę, aż się nakoniec wszystko opiera o Radę państwa. Niemniej utylitarnem było Rozumowanie co do systemu wojskowego. „W zasadzie, rzeki mówca, nie powinno być armii stojącej, tylko milicja narodowa, co nawet jest daleko lepszem od armii stojącej, bo n. p. Amerykanie nie mieli armii stojącej, a jednak unioniści pobili separatystów“. Pomińmy tę okoliczność, że przykład Zjednoczonych Stanów nie wyda się przekonującym żadnemu wojskowemu, bo tam milicja biła się z milicją, podczas gdy w Europie państwo bez armii stałej, otoczone dokoła militarnemi mocarstwami, byłoby całkiem bezbronnem — i idźmy dalej. P. Groman, i p. Widman, i p. Romanowicz narzekali, że wszystkie trzy zasady demokratyczne cierpią w skutek tego, iż delegacja nasza wotowała za stojącą armią w liczbie 800.000 ludzi, bo to i dla wolności niebezpieczną jest rzeczą, jeśli istnieje tak wielka siła zbrojna, włożona do ślepego posłuszeństwa, i równość cierpi z powodu, że wojskowi są zawsze jakimś stanem uprzywilejowanym, i braterstwo ginie do szczętu, gdy człowiek jeden przeciw drugiemu się zbroi, — ale cóż robić? Wszyscy ci mówcy zgodzili się na to iż „sytuacja polityczna“ jest tego rodzaju, że nasz własny interes wymaga, by Austrja miała silną armię. Nie będzie to polskie wojsko, ale zawsze wojsko.
Ee! co za utylitarność! Jak to, więc zasada, skoro jest niewygodną, chowa się tak bez ceromonii, do kieszeni, i ustępuje miejsca względom na „sytuację polityczną?“ Wszakże ot, nie pamiętam już, jak to pisywali panowie demokraci do niedawna, ale pisywali bardzo pięknie, mniej więcej to, że kto „odstępuje od zasady, ten przestaje być Polakiem, a staje się czemś okropnie ohydnem, staje się płatnem, półurzędowym, większościowym, galicyjskim Galileuszem, mamelukiem i Bóg wie czem jeszcze!“ — A teraz? O tempora, o mores! To chyba Ziemiatkowski nie popełnił tak wielkiej zbrodni, gdy powiedział, że Polacy w Galicji dla spraw wielkiej wagi, obchodzących ogół monarchii, gotowi są chwilowo usunąć na drugi plan interes własnego kraju? To chyba to wszystko, co
Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/203
Ta strona została przepisana.