żyka“ musimy przytoczyć, że nie mógł wiedzieć, iż redakcja śpiewać będzie na inną nutę, nim kolej zawiezie pocztę ze Lwowa do Krakowa. Wotum zaufania, które on dał Czasowi w sprawie nominacji hr. Potockiego na ministra, przez ten krótki przeciąg czasu zapotrzebowało, jeżeli nie modyfikacji, to uzupełnienia. Krzyżyk powinien był powiedzieć nietylko to, że wierzy, iż skład redakcji Czasu nie ulegnie zmianie, ale powinien on był dodać, że wierzy, iż ta sama, dzisiejsza redakcja, w razie potrzeby potrafi pogodzić interes familijny i krakowski z dotychczasowym swoim programem. Po co sprowadzać drugiego fryzjera, skoro ten, co ostrzygł, potrafi także ogolić? Giboyer układał doskonałe mowy dla oratorów klerykalnych, i pisał potem niemniej dzielne refutacje, które kładł w usta mowcom stronnictwa przeciwnego. Kto przeczytał z uwagą wczorajszy leader Czasu, ten mógł przekonać się, że „jakiekolwiek pierwej było zdanie“ tego dziennika o kandydaturze hr. Potockiego do teki ministerjalnej, teraz obiecuje on popierać wszelkiemi siłami nietylko rolniczą, ale i polityczną działalność nowego członka gabinetu, a nawet rozpoczyna już kampanię w tym kierunku twierdzeniem, którego logiczności mogliby mu pozazdrościć „oni, opozycja“ lwowska. Hr. Potocki nie stawiał żadnego warunku przy objęciu teki, „bo tamci kandydaci także żadnych nie stawiali“, czyli, innemi słowy, ponieważ ani dr. Herbst, ani p. Plener, ani żaden inny z tych panów nie żądał zaprowadzenia języka polskiego w urzędowaniu władz i sądów galicyjskich, więc hr. Potocki także tego nie żądał. Dodajmy, że według Czasu polityka tego rodzaju nazywa się utylitarną, a poznamy, jak logiczną i wierną zarazem obronę „familia“ znalazła w Czasie, i jak mało potrzebną byłaby zmiana redakcji.
W ogóle niktby się nie domyślił, do czego może czasem przydać się loika. Jeżeli polityka ministerjalna i „familijna u gromi nią tak świetnie tych, co wymagają, by hrabia jak kramarz targował się o jakieś drobne koncesje, to umieją jej użyć i „oni opozycja“. Oni nie chcą, aby Polak wszedł do gabinetu przedlitawskiego, złożonego z samych Niemców, ale nie mieliby nic przeciw temu, gdyby Polak, p. Miłaszewski objął dyrekcję sceny niemieckiej we Lwowie. Tamto wyjdzie na szkodę Galicji, to zaś będzie bardzo pożytecznem dla tutejszej sceny polskiej. Już ta jedna okoliczność, że p. Miłaszewski kierując sceną niemiecką, będzie może kiedy zmuszonym przeczytać Szylera w oryginale, i przestanie go brać od Francuzów, przemawia za oddaniem mu sukcesji po p. Blumie. Dalej, biorąc subwencję, pochłanianą dawniej przez dyrektorów niemieckich, p. Miłaszewski będzie mógł utrzymywać wspólne polsko-niemieckie chóry i balet, a oraz ujrzy się w możności przyswojenia kankanu, tego wielkiego postępu choreografii nowoczesnej, zacofanym o pół wieku deskom teatru Skarbkowskiego. Administracja fundacji Skarbkowskiej, związana kontraktem, nie będzie mogła zaniechać przedstawień niemieckich, choćby ją rząd od nich uwolnił, i tak obydwie sceny będą kwitły nadal równie świetnie, jak dotychczas. Ktoby zaś był innego zdania, tego Dz. Lwowski zastrzeli tym samym petitem, którym niedawno ubił tylu dzików i którym zwykle strzela... byki.
Ktoby sądził o Lwowie według tego, co o nim piszą, musiałby przypuszczać, że jest to miasto, w ktorem niezmiernie kwitnie sztuka dramatyczna. Korespondencje, umieszczone w dziennikach zamiejscowych, o niczem,
Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/21
Ta strona została skorygowana.