do tego, że p. hofrat, który zwykle mawiał po polsku, przy tej oficjalnej sposobności używał języka niemieckiego, i kiedy nam zapowiadał ścisłe przestrzeganie przepisów ze swojej strony, to z nieporównanie groźnym naciskiem wymawiał „ich werrrrrde“ — a każdy, pojmie, że staliśmy tak skruszeni i zastraszeni, jak gdybyśmy byli na sądzie ostatecznym i jak gdyby Chrystus Pan wymiar sprawiedliwości nad nami poruczył owemu c. k. radcy sądu krajowego w Cieszynie, który sądził p. Stalmacha.
„W tem, gdy p. hofrat rozpoczynając nowy frazes, raz jeszcze zagrzmiał do nas „ich werrrrrde“ zbliża się do niego nasz szef, także hofrat, i z łagodnym uśmiechem, klepiąc go po ramieniu, rzecze: „Ejt, co tam, panie hofracie! Ot — jak się tam ma pani hofratowa!“ Trudno sobie wyobrazić, jak nagle i zupełnie ta apelacja do p. hofratowej uwolniła nas od naszego urzędowego przestrachu. W jednej chwili wydało nam się, że złoty kołnierz p. hofrata jest po prostu kołnierzem od zwykłego ludzkiego tużurka, że białe inekspresybilia ze złotym galonem nie mają w sobie żadnej sztywności urzędowej i że grzmiące „ich werrrrrde“ brzmi tak łagodnie, jak n. p. „Nic, nic, moja lubko“.
Ciekawa ta anegdota poucza nas najprzód, że można być hofratem, a dąć się jak amsdiener od becyrku, a potem, że w razach takiego nadzwyczajnego rozsierdzenia się gromowładnej powagi urzędowej, najlepiej jest zapytać się: „Jak się ma pani hofratowa?“
Wielka to jednak szkoda, że Gazeta Lwowska sama jest płci żeńskiej, i że na jej ściśle urzędowe wyjaśnienia w sprawie podziału Galicji na część wschodnią i zachodnią co do nadzoru szkolnego, nie mogę dać takiej konfundującej odpowiedzi, jak ów hofrat drugiemu. Gazeta Lwowska dowodzi, że nie Galicję, ale inspektorów szkolnych podzielono na dwie połowy, t. j. na wschodnią i zachodnią, i że p. Statthaltereileiterowi przysłużą pełne prawo do tego. Cóż na to odpowiedzieć? Zapytałbym Gazetę Lwowską: „Ej, co tam! — Ot, jak się tam ma pan hofrat?“ — ale nie wiem, czy się staruszka tem skonfunduje. Gazeta Lwowska nie zwykła konfundować się niczem, sama bowiem, jako organ urzędowy, stoi u źródła wszelkiej możliwej konfuzji.
Co do twierdzenia, że nie Galicję podzielono, ale pp. inspektorów, przypomina mi się znane powszechnie tłumaczenie owego cygana przed sądem, co to nie ukradł konia, ale koń jego ukradł. Nie da się zaprzeczyć, że jest pewna analogia między temi dwoma tłumaczeniami — ale niech mię Bóg broni, bym miał porównywać urzędowe wyjaśnienie urzędowej czynności w dzienniku urzędowym — z cygaństwem.
Niekoniecznie à propos cygaństwa, ale z obowiązku kronikarskiego, muszę zanotować tutaj, że mieliśmy w tych czasach kwestję piwną i kwestję urzędowych sprostowań ze strony Izby handlowej — dwie bardzo ciekawe kwest, je, o którychby można pisać przynajmniej tak szeroko, jak zwykle pisują kronikarze o braku materjałów do kroniki. Zachodzi między niemi (t. j. między temi dwoma kwestjami, a nie między niemi a cygaństwem) ten związek, że w obydwóch odgrywa pewną rolę p. Doms, raz jako piwowar, a raz jako prezes Izby handlowej. Jako piwowar, p. Doms z kilkoma innymi piwowarami stanowił większość, która podniosła cenę piwa z 5 na 6 centów od szklanki, a jako prezes Izby handlowej, stanowił wraz z p. Dąbrowskim i Wallachem mniejszość w sprawie dania opinii
Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/224
Ta strona została przepisana.