płynące królestwa Galicji i Lodomerji pękały od śmiechu, a nawet poważny Kraków uśmiechał się nieraz i zasłaniał sobie oczy Czasem, by go kto nie złapał na tej pustocie.
Ale wszystko musi się skończyć, nawet śmiech tego rodzaju, bo niewyczerpane zasoby głupstwa ludzkiego mają to do siebie, że bawią czas jakiś, a potem nudzą. Otóż właśnie w chwili, gdyśmy się już zaczynali nudzić podrygami owej opozycji, nastąpiła na naszym widnokręgu politycznym wielka zmiana dekoracji. Die polnische Regierung hat aufgehört. Niektórzy ze wzmiankowanych powyżej urzędników znowu boją się przyznać, iż są Polakami, boją się referować po polsku; system policyjny, na chwilę wyrugowany ze szkół i urzędów, włazi napowrót przez okna i kominy — co chwila daje nam się czuć bardziej to, że pozory naszej autonomii są tylko pozorami. Kochani..... sąsiedzi zacierają ręce i czekają, rychło-li będą powołani do czynniejszego udziału w uszczęśliwianiu naszego kraju.
Jestto stan rzeczy, który każdemu uczciwemu człowiekowi musi wydać się smutnym. Zdrowy rozsądek powiada, że nawet owe, jakkolwiek nominalne tylko, „polskie rządy“ były lepszemi od dzisiejszych, i że powinniśmy wszyscy wziąć się za ręce, by sprowadzić zmianę. Wszyscy, to znaczy, nawet ci, co dotychczas tylko błaznowali. Mamy przykład na trefnisiu króla Leara i na Niku w „Marji Stuart“ Słowackiego, że w poważnych chwilach, błazeństwo nie wyklucza możności objawienia szlachetnych uczuć; przywiązania do Sprawy, wiernego pełnienia świętych obowiązków. Nawet uczony pudel, który na oko nie umie nic, jak tylko stać na dwóch łapach i skakać przez laskę, w danym razie gotów jest dać się roszarpać za swego pana. Ale snąć inną jest natura u trefnisiów w tragedjach i uczonych pudlów, a inną u rzeczywistych błaznów i dwunożnych, nieuczonych pudlów galicyjskich. Skoro tylko zabrzmiało hasło: die polnische Regierung hat aufgehört! wraz z panami von Draussen i z kochanymi sąsiadami...... odetchnęła i nasza opozycja, i powiedziała sobie: Nunc est saltandum, nunc pedo libero pulsanda tellus!
To uderzenie na ostatnią epokę rządów hr. Gołuchowskiego, o którem powyżej nadmieniłem, i które rozpoczęło się na dobre dopiero wtenczas, gdy hr. Gołuchowski ustąpił, mogłoby komu przypomnieć bajkę o lwie i o ośle, ale porównanie takie byłoby z gruntu nietrafnem. Najprzód hrabia Gołuchowski nie jest konającym lwem, a potem — natura nie wydaje tak wielkich osłów, jak te, których kopyta czynne są w tej sprawie.
Oto jest tedy zwięzłe résumé obecnego położenia. My z natury rzeczy, jesteśmy opozycją, a „oni“ próbują, czy nie potrafiliby być stronnictwem guwernementalnem. Tym sposobem otworzyli nam „oni“ nowe, niewyczerpane źródło komicznych zawikłań, z którego od czasu do czasu nieomieszkam skorzystać według możności, gdy okaże się potrzeba urozmaicenia niemiłych i posępnych tematów codziennych jakim okazem owej zarozumiałej, kamiennej, na ogień i na wilgoć trwałej głupoty, W której „oni“ z dawien dawna doszli do niezrównanego mistrzostwa.
Było wesele. Patrjarchalnym obyczajem wielkich polskich rodzin, dostojna gospodyni domu wyprawiała ucztę weselną dla swojej panny