dzie tylko litery początkowe, nad któremi amatorowie takich wiadomostek od dwóch dni daremnie łamią sobie głowy. Kto może być ta panna Z. — piękna blondynka o wielkich niebieskich oczach, w której tak bardzo kocha się brunet, baron K.? Co to za panna P., która złowiła w swoją, sieć hrabiego K.? Czy prawda, że obydwie te pary mają się pobrać? Klucz do tych zagadek zdaje się posiadać p. Żegota Korab, fejletonowy korespondent nowego tego dziennika. „Żegota Korab“ jest to pseudonim, o którym redakcja pod wielkim sekretem powiada nam w przypisku, że ukrywa się pod nim „jeden z najznakomitszych pisarzy polskich“. Ważna ta wskazówka skierowała wszystkie domysły na autora pewnej oryginalnej komedji, tłumaczonej z francuzkiego, ale domysły te okazały się mylnemi, bo pisarz ten, który przyznał się już nieraz nawet do cudzych utworów, zapiera się uporczywie autorstwa powyższych wiadomości. Dopiero czas wyjaśni wszystkie te tajemnice.
Smutnym aktem rozpoczęliśmy tydzień ubiegły, oddając ostatnią posługę mężowi, którego Polska zalicza do najpierwszych, a oraz do najpopularniejszych dziejopisarzy swoich. Wśród ogólnego żalu po śmierci Karola Szajnochy, kronikarz skonstatował jednakowoż objaw, który w stosunkach naszych obecnych wydaje się nader pocieszającym, bo znamionuje zwrot społeczeństwa naszego do normalnego stanu, znamionuje zgodność opinji we wszystkich warstwach i stanach, gdy chodzi o rzecz, dotykającą interesów ogółu. Arystokracja wzięła odpowiedni udział nietylko w obchodzie pogrzebowym, choć zmarły był człowiekiem z ludu, ale wzięła także inicjatywę w sprawie spłacenia jednej części długu wdzięczności, jaką naród winien pamięci Karola Szajnochy. Od czasu, gdy zgasł Joachim Lelewel, to jest, od lat pięciu, zrobiliśmy więc postęp znaczny, nauka i zasługa patryotyczna znajdują dziś to ogólne i powszechne uznanie, które im się należy, które bywa ich udziałem w krajach prawdziwie cywilizowanych. Gdy umarł Newton, i gdy go chowano w grobach Westminsteru, obok odzianych w stalowe zbroje i ukoronowanych Plantagenetów, Tudorów, Stuartów i Welfów — sześciu parów Anglii niosło końce całunu, okrywającego trumnę. My, po raz pierwszy widzieliśmy ekwipaże z herbami na pogrzebie męża, który jaśniał tylko nauką i miłością, swojej ziemi. Niechaj podniesienie tego faktu nie będzie wymówką za przeszłość, ale wyrazem dobrej nadziei na przyszłość.