Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/238

Ta strona została przepisana.

to ma się stać z temi neapolitańskiemi sumami, aby się obróciły na pożytek ogółu. Śmiem przypuszczać, że lud poleciłby Wydziałowi wystawienie takiej „maślanej wieży“, o jakiej pisał raz Dziennik Lwowski za swoich dobrych czasów, t. j., kiedy posiadał jeszcze swego recenzenta (O) i kronikarza, obznajomionege z etnograflcznemi stosunkami Paraguay i z takiemi tajemnicami gramatyki polskiej, o jakich się ani Kopczyńskiemu, ani Małeckiemu, nie śniło. Mój Boże, co to były za dobre czasy!
Ale temat to dla mnie zbyt rozrzewniający, muszę go porzucić na teraz.
Do pocieszających objawów we Lwowie należy zwiększający się udział publiczności w losach sceny polskiej. Przynajmniej, nim zjedzie tu panna Baudius i nim guldeny nasze zaczną znowu płynąć dawnem swojem korytim ku vaterlandowi naddunajskiemu, teatr polski bywa zawsze dosyć pełny. Przyczynia się do tego wiele częste wprowadzenie nowych utworów na scenę, ale podobno najsilniejszą zachętą dla publiczności było i będzie zawsze, jeżeli teatr ma artystów, którzy cieszą się trwałemi jej względami. Krakowski teatr ma p. Modrzejewskę i Rapackiego. U nas głównie p. R. Popielówna ma wszystkie sympatje po swojej stronie. Nie układamy wprawdzie naszego uwielbienia w tak piękne rymy, jak Krakowianie, ale niemniej umiemy oceniać prawdziwy talent i przyznać zasługę, komu należy. A ponieważ niedawno ten brak poetyckiej weny wzięto nam w pismach krakowskich za brak wszelkiego zapału, wszelkiego zamiłowania do sztuk pięknych, stawiamy tu tezę, że p. Popielówna w swoim rodzaju jest tak dobrze ozdobą każdej sceny, jak p. Modrzejewska w swoim — i podejmujemy się bronić tej tezy przeciw wszystkim doktorom krakowskich fakultetów, którym rzucamy niniejszem kronikarską naszą rękawicę.
W piątek doczekała się nareszcie przedstawienia komedyjka Pseudonim, „niewiadomego“ autora. Przedstawienie to uspokoiło nas co do krzywdy, jaką zdaniem organu demokratycznego, wyrządziła Gazeta p. Starklowi — bo komedja nie jest tak złą, by posądzenie o jej autorstwo było obrazą honoru, plugawem oszczerstwem, lub inną jaką podobną okropnością z wokabularza demokratycznego. Nie możemy zresztą ocenić, jak dalece ubawiła się publiczność tym utworem; dla nas był on bardzo ciekawym, ponieważ jako kronikarz niedzielny Gazety mieliśmy zaszczyt figurować w nim po raz pierwszy na deskach teatralnych przed oczyma Szanownej publiczności, która raczyła uśmiać się serdecznie na sam widok tego, co sobie p. Doroszyński wyobraża jako naszą fizjonomię. Dla wiadomości pozamiejscowych czytelników opowiemy tutaj, że według p. Doroszyńskiego, kronikarz niedzielny ma długie, kudłate włosy, takąż brodę i wąsy, okulary, kapotę i szal, z którym nie wie gdzie się ma podzieć. Przytem dzierży w ręku laskę dość imponujących rozmiarów, jako człowiek, uczęszczający na posiedzenia narodowo demokratyczne, gdzie bywa także p. Malisz. Oprócz tego wszystkiego, budującemi były jeszcze moralne pioruny, które autor, p. Nie-Starkel, włożył w usta jakiemuś staremu majorowi, i za które kronikarz niedzielny przez usta p. Doroszyńskiego obiecał „wsadzić“ całe Towarzystwo do najbliższej swojej kroniki, co też niniejszem się uskutecznia, — z tym dodatkiem, iż bylibyśmy sami nierównie lepiej odegrali naszą rolę, niż to uczynił p. Doroszyński. Obiecujemy też