Noworocznik humorystyczny Chochlika pojawił się dopiero z juljańskim Nowym rokiem. O treści jego tyle powiedzieć można, że natura nie odmówiła mu przyrodzonego dowcipu, ale używa on go, jak zwykle, do lekkiej szermierki w sprawach, niebudzących dość powszechnego interesu. Po co np. poświęcać tyle wierszy tak błahej okoliczności, jak ta, że pod pretensjonalnym tytułem Pszonki drukuje się dodatek do niemniej pretensjonalnego Tygodnika Lwowskiego, w którym nie ma za grosz sensu ani dowcipu, a pełno błędów ortograficznych i językowych“! Mało to kogo obchodzi, bo mało kto wie o istnieniu Pszonki i Tygodnika Lwowskiego. Do najdowcipniejszych artykułów w „Noworoczniku humorystycznym“ należy powieść „On i ona“. Wierszem i stylem, szczęśliwie naśladowanym z Hejnego, opowiada nam autor zdarzenie prawdziwe i dość znane, z życia pewnego niedopieczonego trybuna ludu, który w nowszych czasach obrał sobie bruk lwowski za pole popisu, a podczas powstania pełnił wygodną i bezpieczną funkcję, w duchu bohatera powieści „Pan komisarz wojenny“, drukowanej swojego czasu w Dzienniku Literackim. Dla większego jeszcze bezpieczeństwa nosił w kieszeni rewolwer — ale kieszeń była dziurawa, rewolwer „upadł na głazy i pif, paf puf! — strzelił trzy razy“. Policja krakowska wzięła to za złe bohaterowi powieści, i pochwyciła go w swoje szpony, ale wtem zjawił się anioł, w postaci zakochanej wdowy, która złożyła kaucję i uwolniła tym sposobem z kozy niewinnego męczennika. Z wdzięczności, męczennik puścił ją „w trąbę“ a na pamiątkę nie wziął nic, oprócz kaucji, którą mu sąd wydał, uznawszy go niewinnym. Obecnie wziął on wyłączny przywilej na liberalizm, demokrację i na ducha opozycyjnego — ale interes ten jakoś źle idzie i ex-męczennik ma mieć ochotę, przejść do obozu ministerjalnego. Przecież, kiedy mamy ministra, będziemy mieli zapewne i obóz ministerjalny?.
Ale czas już dać pokój polityce i skandalom politycznym, wszak, to nie należy nigdy do kroniki, a najmniej w zapusty. Co do tych ostatnich, idą one zwykłym trybem — i są ludzie, którzy utrzymują, że bawią się doskonale. Oprócz dwóch redut i balów publicznych, odbyło się kilka większych zabaw w domach prywatnych, nie licząc w to mniejszych „tańcujących wieczorków“. Żywimy ukrytą nadzieję, że i dzisiejszy muzykalny wieczorek w kasynie mieszczańskiem przemieni się w „tańcujący“ i że zabawa pójdzie ochoczo. W ogóle u nas bawią się lepiej w mniejszem kółku, złożonem ze znajomych, niż na zabawach publicznych. Lwów pod tym względem mało ma bardzo zakroju na wielkie miasto. Nie umiemy bawić się z ludźmi nieznajomymi — a już na redutach, to nudzimy się tembardziej, im więcej jest masek. Dowcip, wesołość, są tam kontrabandą — kronikarz nie może zanotować żadnego faktu, przerywaiącego jednostajność, chyba, że tak jak przeszłego roku, który z członków kongresu etnograficznego popisze się próbką przyzwoitości moskiewskiej, albo, że jaka nietutejsza, ale i niekamienna Marco złoży dowody, iż towarzystwo praporszczyków wyrabia niepospolicie czoło, i wzmacnia głowę. Są to jednak fakta, należące do kroniki skandalicznej, która daleko stosowniej i zrozumialej rozgłasza się ustnie. U nas nie weszło jeszcze w zwyczaj opisywać w dziennikach czyny bohaterek tego rodzaju i ich adoratorów, choćby tylko z wymienieniem liter początkowych. W wielkich miastach zagranicznych istnieją, osobne dzienniki, które trudnią się rozgłaszaniem takich szczegó-
Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/24
Ta strona została skorygowana.