jak n. p. pojawienie się na balu w codziennym tużurku. Dosyć, że jest, wada, której schlebiali i którą, pielęgnowali ci agitatorowie. Wada ta polega na tem, że przejęty nią obywatel miejski dzieli ludność, zamieszkującą miasto, na dwie klasy, t. j. na mieszczan i na nie-mieszczan. Mieszczanami są tylko ci, którzy posiadają kamienicę, warstat, handel, szynk, traktjernię, kawiarnię, i t. p. Nie-mieszczanami są adwokoci, notarjusze, urzędnicy, profesorowie, artyści, literaci i dziennikarze. Subtelne to rozróżnienie nie rozciąga się atoli na tych literatów i dziennikarzy, którzy trudnią się powyżej wzmiankowaną agitacją. Ci są prawie mieszczanami, kołtunami ad honores — ach, przepraszam, otóż wymknęło mi się to fatalne słowo; zgubiłem moje glasowane rękawiczki! Powinienbym cofnąć to wyrażenie, ale stało się — nie lubię cofać prawdy, choćby w dalszem jej zastowaniu i przeprowadzeniu wypadło narazić się jednemu lub drugiemu koledze literatowi i dziennikarzowi. Zresztą, czy to moja wina, że p. R. albo p. S. są rzeczywiście — kołtunami ad honores? Wszak sami tak pragną tego zaszczytu!
Kasyno mieszczańskie, założone przez „mieszczan“ i „niemieszczan“, jest ogniskiem, przy którem rozdwajane w ten sposób dwie klasy ludności mogą stykać się i łączyć z sobą, przy którem powinno się i można zapomnieć, że ten członek Towarzystwa w chwilach, niepoświęconych rozrywce, zawiaduje swoją pracownią obuwia, ten znowu swoim warstatem, wyrabiającym pozwy, repliki itp., a tamten, nie mając pracowni ani warstatu, pisuje artykuły lub uczy dzieci. W istocie, w kasynie mieszczańskiem zacierają się te wszystkie różnice. Przydałoby się może tylko jeszcze nadanie jakiegoś kierunku, cokolwiek wyższego nad cele jedzenia, picia i grania w karty lub w bilar, ażeby kasyno to stało się jedną z najzbawienniejszych instytucyj w naszem mieście.
Z biegiem czasu, przystąpiło do kasyna nierównie więcej „niemieszczan“ niż „mieszczan“. Niektórzy kołtunowie ad honores, spostrzegłszy to, zaczęli wmawiać w mieszczan, że kasyno przestaje już być mieszczańskiem, że „inteligencja“ ruguje ich zewsząd i t. d. Tym literackim, honorowym kołtunom wydaje się, że we Lwowie niepowinne istnieć żadne Towarzystwa, tylko takie, w którychby oni rej wodzili swoim rozumem, swoją wyższością umysłową i moralną. W kasynie wśród 6 — 700 członków, należących do najwykształceńszej klasy społeczeństwa, mało mieli pola do wywierania takiej przewagi, pragnęli tedy przynajmniej, ażeby z ich ramienia wyszła władza, zawiadująca gospodarstwem, władza nad bilarami, kartami, gazem, służbą itp. Podczas gdy podjęcie się takich funkcyj jest w gruncie tylko ciężarem, który biorą na siebie niektórzy członkowie z nieocenionej w oczach naszych grzeczności, tym panom wydało się, iż godność wydziałowego jest jednym z pierwszych zaszczytów obywatelskich, jakich zapragnąć może zwykły śmiertelnik.
Agitowali tedy, zwołali nawet przedwyborcze zgromadzenie w prywatnym domu, ułożyli listę kandydatów „mieszczańskich“ i wydrukowali kartki. To wywołało mimowolną kontr-agitację. Ni ztąd, ni zowąd, pojawiły się na ogólnem zgromadzeniu także i inne kartki drukowane, z listą innych kandydatów, „mieszczan“ i „niemieszczan“. Liczba oddających te kartki była dwa razy większą, niż strony przeciwnej, a gdyby się byli zebrali wszyscy członkowie, stosunek byłby jeszcze korzystniejszy dla
Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/242
Ta strona została przepisana.