łów — my mamy dopiero jeden. Gdy Lwów będzie na prawdę wielkiem, miastem, powstanie ich więcej. Wówczas to i bale „Tirego“ przemienią się w Bal Mabille, i resursa „pod wesołym kirysjerem“ będzie tak powabną, jak Chateau des fleurs w Paryżu, a gdyby nam przypadkiem zabrakło kontygensu żeńskiego do postawienia tych miejsc na stopie cywilizowanej, zapiszemy go z Warszawy, która go ma podostatkiem.
Na nic to się jednak nie przydało, narzekać na skandale, powoływać się na zasady moralne i t. d. Ani to poprawi ludzi zdrożnych, ani też uwolni kronikarza od zdania sprawy z głośniejszych wypadków i wypadeczków miejscowych i z plotek, które idą w ślad za niemi. To też wywiązując się z tego ciężkiego obowiązku, rejestruję tu wszystko, co pod tym względem zaszło ciekawszego w ciągu ubiegłego tygodnia.
Bardzo godnym naśladowania — osobliwie w interesie matek, mających córki na wydaniu — jest przykład wdowca pana Y. — Nie wiem, czy to w skutek obudzenia się błogich wspomnień z czasów pierwszego swego małżeństwa, czy też w skutek zatarcia się wspomnień wprost przeciwnych z tejże samej epoki, dość, że pewnego poranku czy wieczora, pan Y. postanowił ożenić się poraz drugi, by dać matkę swoim dzieciom i babkę swoim wnukom i wnuczkom. Zamiar był równie szybko wykonany, jak powzięty. Kolega w biurze wskazał panu Y. rodzinę bardzo poczciwą, mieszkającą na przedmieściu zielonem, a liczącą trzy córki na wydaniu. Pan Y. ma mało czasu, nie mógł go tedy tracić na długie konkury. Poszedł, zastał wszystkie trzy panny w bawialnym pokoju, przedstawił im siebie i swoje matrymonialne zamiary, dwie starsze uciekły, trzecia najmłodsza została, wysłuchała go, zarumieniła się i przyjęła propozycję. Nie wiem, czy to dowodzi, że młodość jest niedoświadczoną, czy może przeciwnie, że młodsza generacja bywa coraz to sprytniejszą. Dość, że ślub odbył się w tym tygodniu, drużbami byli dwaj młodsi synowie pana młodego, a starostował jego syn najstarszy, żonaty i ojciec rodziny. Panna młoda została więc na prawdę od razu babunią.
Z nowin w świecie literackim i dziennikarskim jest najprzód ta, że Przyjaciel Domowy, który ustąpił był miejsca Tygodnikowi Lwowskiemu, zmartwychwstaje znowu, a to, jeźli się nie mylę, pod tytułem Przyjaciel Ludu. Przyjaciel Domowy był pismem bardzo miernie redagowanem, ale odpowiadał potrzebom pewnej klasy czytelników, i z tego powodu miał wielu abonentów i przyniósł jaki taki pożytek. Tygodnik Lwowski dążył niby do czegoś wyższego, ale zrobił, jak się zdaje, kompletne fiasco. Ani literacka, ani artystyczna część jego nie odpowiada większym wymaganiom, a z tego wynika, że nie utworzyło się dość liczne koło nowych czytelników, podczas gdy dawniejsze przerzedziło się niezmiernie. Przyjaciel Ludu powstaje tedy nie dla rywalizowania z następcą, Przyjaciela Domowego, ale dla zapełnienia luki, która pozostała po tem ostatniem piśmie.
Dalej wypada także wspomnieć, że pan J. S. w Dzienniku Literackim gniewa się na kronikarza i na recenzenta Gazety Narodowej. Pominąć milczeniem gniew pana J. S. byłoby to, rozgniewać go jeszcze bardziej. Wszystko, co jest miernością, albo mniej jeszcze, w braku samopoznania gniewa się, gdy nikt się niem nie zajmuje. Bądźmy więc dobrymi chrześcianami i zróbmy jeszcze raz reklamę panu J. S. konstatując, że gniewa się na nas w Dzienniku Literackim. Gniewa się, bo kronikarz
Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/25
Ta strona została skorygowana.