Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/269

Ta strona została przepisana.

i niesłychana, dotychczas bowiem nie wydarzyło się jeszcze nigdy, aby który z tych pp. dyrektorów kupił sobie lanschaft, robiony „z wolnej ręki“. Gubiono się tedy w przypuszczeniach i domysłach, malarze z biciem serca oczekiwali chwili, w której znakomity opiekun sztuki zapyta ich o cenę tego lub owego płótna, aż nakoniec nadszedł moment stanowczy. Dyrektor wziął z sobą pugilares i parasol, wyszedł z domu, podążył prosto na plac Marjacki, zatrzymał się chwilę przed wystawą — Jaskólskiego, wszedł do sklepu i nabył za 50 cnt.... fotografię panny Geistinger w kostiumie z la belle Héléne! Gdy wrócił do domu, cała rodzina cieszyła się niezmiernie z tego pięknego lanszaftu, co go kupił tato; oprawiono pannę Geistinger w złote ramki i zawieszono ją obok litografowanego wizerunku „Emperor'a“, słynego bieguna angielskiego. Zważywszy, że w posiadaniu tegoż mecenasa sztuki znajduje się jeszcze także przeszłoroczna premia lwowskiego Towarzystwa sztuk pięknych, i że w tym roku może on wygrać jeden z obrazów, przeznaczonych do wylosowania, nie możemy utaić naszej radości, iż w ten sposób powstają przepyszne zbiory prywatne — tembardziej, że inni pp. dyrektorowie, nieposiadający jeszcze żadnego takiego zawiązku galerji obrazów, pójdą niewątpliwie za tak pięknym przykładem. Gdy atoli wiek obecny obok estetyki, poświęca się także pielęgnowaniu ekonomii politycznej, więc pozwalamy sobie zwrócić uwagę wyż wspomnionych pp. dyrektorów i wielbicieli umnictw nadobnych, że pod katedrą, od strony kamienicy Lewakowskiego, sprzedają się różne „nader watościowe“ płody kunsztu wizerunkowego po cenach jak najumiarkowańszych, od 10 cnt. do 1 zł. wal. austr. wraz ze szkłem i ramkami.
No, w Krakowie, to co innego! Tam wielcy panowie zajmują się Towarzystwem sztuk pięknych; ci mogą kupować sobie obrazy po kikaset złr.! Ale postanowiliśmy sobie, że u nas sztuka musi być demokratyczną, i dyrekcja także,... oglądajmy się tedy, gdzie taniej!
Czwarta wiadomość: W łonie Organu demokratycznego zapanowało było straszne przesilenie gabinetowe. Nowy firmodawca, którego zgwałcono, aby wydrukował artykuł przeciw Wydziałowi krajowemu w sprawie rozpisania konkursu na dyrektora sceny polskiej, uparł się przy korekcie manuskryptu, pochodzącego z pióra jednego z mężów, dawniej od niego „na straży godności i ducha narodowego“ stojących, i chciał zamiast nusz, wydrukować w pewnem miejscu: nóż. Jednocześnie weterani, stojący na straży i t. d., uparli się, by w Organie umieszczono odpowiedź na artykuł Dziennika Literackiego, z którego zacytowałem ustęp w poprzedniej Kronice. I byłby się już może firmodawca podał do dymisji, bo ma to być młodzieniec okrutnie tęgi i wierny swoim zasadom i przekonaniom, ale niebo nie dozwoliło, by w tak ciężkiej dla kraju chwili najwięcej wpływowy Organ kołatany był wewnętrznemi niesnaskami. Natchnęło tedy obydwie strony duchem jedności i zgody: weterani, właściciele pierwotnego konsensu na demokrację narodową, przystali na antitromtadratyczną pisownię swego młodego firmodawcy, a ten ostatni wydał Organ i nazwisko swoje na pastwę odpowiedzi, danej Dziennikowi Literackiemu, chociaż grzeszyła nietylko przeciw wszelkim jego zasadom i przekonaniom, ale przciw elementarnym pojęciom o „uczciwości i przyzwoitości“ w polemice dziennikarskiej. Dziennik Literacki napisał, że Pol, będąc na nieszczęście ciemnym, Kraszewski, A. Korzeniowski i Leszek Borkowski, nie bywając