nikt nie upominał się oto, by ta okoliczność w formie poprawki na jakim ważnym akcie przekazaną, była najdalszej potomności, i tanim kosztem zrobiła imię jego nieśmiertelnem.
Z innych wypadków tego tygodnia zasługuje na wzmiankę zapowiedziana na niedzielę, a następnie na poniedziałek odłożona zabawa ogrodowa na Wysokim zamku, urządzona przez Towarzystwo przyjaciół sceny narodowej. Liczba obecnych była nie wielką, ale bawiono się bardzo dobrze, tj. tańczono zawzięcie do północy.
W dziennikarstwie mimo niesprzyjającej pory roku objawia się ruch zwiększony. W Czerniowcach zaczęło wychodzić Ogniwo, dwutygodniowe pismo beletrystyczne, pierwsze w języku polskim na Bukowinie. We Lwowie upadł natomiast Dzwonek porzucony przez dawnych swoich redaktorów i od jakiegoś czasu zaledwie wegetujący. Tutejsze Towarzystwo przyjaciół Oświaty Ludu powinnoby uważać za swoje zadanie, wydawnictwo jakiego pisemka, któreby mogło zastąpić Dzwonek.
Wyszedł także pierwszy zeszyt Światła Zagrodowego. Dowiadujemy się z niego, że duchem „przewodniczym“ zebraniom kółka spirytystów lwowskich jest Napoleon I. Nieborak nawojowawszy się za życia, teraz pisuje kazania, w których z niewielkiem powodzeniem usiłuje naśladować biblijną prozę Krasińskiego. Na temże samem zebraniu, Juliusz Słowacki wystąpił z rewokacją tego wszystkiego, co kiedy pisał za życia. Dla psychologów ciekawą jest wiadomość, że „duch dopiero co oderwany od ciała jest w nadzwyczajnym stanie odurzenia, który nie pozwala mu się opatrzyć, co się z nim dzieje“. Dla szanownej P.T. publiczności umierającej powinno to być wskazówką, by wybierając się na tamten świat, nie zapominała zaopatrzyć się w środki orzeźwiające i uśmierzające nerwy.
Okrzyczano w najnowszych czasach Lwów jako widownię demagogicznych agitacyj, jako siedlisko niespokojnego, burzliwego tłumu, który żadnej świętości i żadnej powagi uszanować nie umie, i bez najmniejszej wyrozumiałości zżyma się, demonstruje, i niemal dąży do rewolucji. Przyszło już nawet do tego, że jak słychać, każdego Lwowianina, przybywającego n. p. do spokojnego i grzecznego Krakowa, zamykać będą na kwarantanę do redakcji Przeglądu Polskiego, gdzie go autor „Teki Stańczyka“ poprzekłuwa swojemi szpilkami, poczem wykadzi go drugi współpracownik czystym bursztynem swego lojalnego usposobienia, a delegowany ad hoc rzymski referent Czasu pokropi go święconą wodą, i dopiero tak oczyszczonego i wywietrzonego puszczą drabanty p. prezydenta na ulice skromnego, wzorowo-milczącego starego grodu.