Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/29

Ta strona została skorygowana.

nimi. Jest to naród nielojalny i twardego karku. Panie! dziękujemy ci, że nie jesteśmy jako ów celnik!
My jesteśmy narodem dobrodusznym, potulnym, nie wybijamy szyb i nie straszymy Prusakami. Gdybyśmy się zgodzili między sobą, ta jak się zgadzamy z obcymi, bylibyśmy nawet tak jak Wiedeńczycy, ein gamüthliches Völkchen, mielibyśmy Schwendera, Sperla, mielibyśmy własną naszą Galmajerkę i bawilibyśmy się doskonale, nie wyjmując od tego redut i balów publicznych, na których panują tego roku tak radykalne nudy. Jak dwie poprzednie, tak i trzecia reduta nie celowała bynajmniej życiem i wesołością, choć natłok w sali był dość znaczny. Masek żeńskich było dużo, a znany purysta lwowski utrzymuje, że widział także kilka „domin“ (zapewne „dominów“). Snuły się one jak cienie po sali i gdyby nie znakomity apetyt, który się u nich dawał dostrzegać, możnaby je było posądzić, że są w istocie tylko cieniami, bo dar mowy zdawał się im być odjęty. Jedna tylko, na dowcipne zapytanie, czy woli orszadę, lub lody? odrzekła z naiwną prostotą: ich wajs niszt!
Kronikarz codzienny wyprzedził mię z opisem balu Towarzystwa wzajemnej pomocy młodzieży handlowej i wdarł się przy tej sposobności w moje atrybucje, pozwalając sobie zrobić kilka uwag nad arystokracją, i demokracją, które wcale nie należą do jego rubryki. Ja jemu przecież nigdy nie wyrządzam podobnej krzywdy i nie staram się go ubiedz z podaniem żadnej wiadomości. I teraz np. wiem, że odbył się tu we Lwowie niedawno obiad dyplomatyczny, na którym wszyscy zaproszeni pojawili się W białych krawatkach, na wyraźne awizo ze strony gospodarza domu. O szczegółach oczywiście przedwczesnem byłoby donosić, — na teraz dyskrecja pozwala mi wyjawić tylko tyle, że przy tej sposobności, jak przy każdej innej, nasi mężowie stanu dowiedli, iż mogą strawić wszystko, a przynajmniej bardzo wiele.

Wracając do balu mtodzieży handlowej, do arystokracji i do demokracji, muszę z ubolewaniem zrobić to spostrzeżenie, że szanowny mój kolega codzienny zdaje się być przejętym zgubną i niebezpieczną doktryną, która dąży do zniwelowania wszystkich stanów. Nie czuje on i nie widzi ogromnego przedziału, który rozłącza subjekta sklepowego od buchaltera, ani tej odchłani, która zionie między tym ostatnim a kupcem, posiadającym własny handel! Teorja to zgubna i prowadząca na bezdroża. Demokracja dobrą jest, ale wtenczas, gdy np. ktoś pracą, zasługami, popularnością wzniesie się nad ogół i budzi w nas zazdrość. Wówczas, na długą, żerdź demokratyczną można zatknąć szpilkę niechęci, potwarzy, paszkwilu i kłuć nią nielitościwie wywyższonego demokratę. Albo jeżeli np. taki demokrata poważy się sam i z rodziną swoją wejść w koła arystokratyczne, to mamy od tego dzienniki liberalne, humorystyczne i tp., by go wystrofowały należycie[1]. Jak Karol Wielki nie zostawił przy życiu nikogo w Saksonii, kto wzrostem przenosił rękojeść jego oręża, tak my nie znosimy, iżby nas

  1. Dr. Ziemiałkowski z małżonką zaproszony był na recepcję do namiestnika — dziennikarstwo zaś pseudo-demokratyczne, poduszczone przez panów niechętnych temu, by demokrata pojawiał się na tych samych salonach co oni, w grubjański i obrzydliwy sposób ścigało pp. Z. z tego powodu.