z naszym spokojnym ruchem politycznym w kraju, i że w jakiejś chwili nerwowego rozdrażnienia cień okropny potrząsł jego „firanek karmazynem“... Ale nie czytajmy tych słów, zawierają one złe omen.
Jeżeli można dostrzedz coś niebezpiecznego, coś dla sprawy narododowej szkodliwego w dążeniach najskrajniejszego w Galicji stronnictwa, to jest to chyba jego kokietowanie z panslawizmem, które W jakiejkolwiek formie rozpoczęte, prowadziło dotychczas zawsze do odstępstwa sprawy narodowej, prowadziło tam, gdzie zaszedł p. Dziedzicki i p. Rapacki, i gdzie niebawem ku powszechnemu zdumieniu naszego naiwnego ogółu zajdzie wielu innych, na których nam więcej zależeć może, niż na pp. Dziedzickim i Rapackim. Mniemam, ze gdyby autor „Teki Stańczyka“ spożytkował swój dowcip, atrament i obszerne miejsce w Przeglądzie Polskim na walkę przeciw temu kierunkowi, położyłby tym sposobem większe zasługi, niż trwożliwem dzwonieniem na gwałt tam, gdzie się nie pali, i gaszeniem ognia tam, gdzieby się jeszcze w znacznej części nieznośnego chłodu pozbyć należało.
Na gruncie lwowskim cały obecny ruch polityczny wywołał dopiero jeden fakt donioślejszy, tj. pozbyliśmy się jednego posła, demokraty starego autoramentu, który nie pytał, czy na podwórzu ratuszowem byli wyborcy, czy nie wyborcy, ale abdykował z powodu, iż Najjaśniejszy lud, zgromadzony na przestrzeni 300 kwadratowych sążni, kazał mu zbawiać ojczyznę według metody dr. Smolki. Druga znowu frakcja Najjaśniejszego ludu, także nie mało potrzebująca miejsca na wygodne stanie i siedzenie, oświadczyła się pisemnie przeciw metodzie Smolki. Gotów się jeszcze ten ostatni obrazić, uważać to za pośrednie wotum nieufności i złożyć także mandat. Ciekawa rzecz, co się dalej stanie w takim razie? No — ja moje pierwsze, studja polityczne robiłem między wyborcami, którzy jednego pięknego poranku oświadczyli się prawie jednogłośnie za hr. Russockim i za — hr. Borkowskim; jestem tedy ostrzelany z katastrofami tego rodzaju, i na wypadek nowych wyborów nie zadziwię się ani trochę, gdy z urny wyborczej we Lwowie wyjdą nagle: Henryk Jasiński i p. Karol Groman. Et postea demitte seroum tuum, Domina in pace!'
„Gwałtu co się dzieje!“ możnaby zawołać, czytając wszystkie pisma polskie, wychodzące w Galicji i w Poznańskiem. Zawzięta walka wre na wszystkie strony, ale trudno powiedzieć, kto, z kim, i o co właściwie się bije? Jesteśmy jakby w obozie, w nocy zaalarmowanym przez nieprzyja-