niemieckim dawała przedstawienie Geistingerka, a po niej znowu Beduini, — czyż można się dziwić, że wybrani „mężowie“ nic nie robili przez trzy miesiące? Niektórzy z nich tak są zresztą obarczeni sprawami publicznemi, że byle codzień podpisali swoje nazwisko pod jednym tylko aktem każdego stowarzyszenia, którego są prezesami, musieliby się spocić i zmęczyć na nic. Łatwo to dziennikarzom krytykować, ale niechnoby który z nich spróbował zajmować się jednocześnie kompromisami politycznemi z panem Beustem, walką z utylitaryzmem, kładzeniem fundamentów pod przyszłą federację Austrji, Słowiańszczyzny i ludzkości, krzewieniem zasad demokratycznych, sprawami Towarzystwa konsumcyjnego, prowadzeniem interesów prawnych, zakładaniem banków, projektami budowy kolei żelaznych, podwyżką i spadaniem kursu papierów, i wieloma jeszcze innemi rzeczami, a potem jeszcze sprawą obchodu Unii lubelskiej! Ale dziennikarze urządzają to sobie daleko wygodniej: podczas gdy mężowie, stojący na straży, rwą się, ażeby cały ciężar brać na swoje barki, oni stoją z boku i krytykują!
Jednakowoż, mimo całego ferworu, z jakim chciałbym brać w obronę komitet Unii przeciw czynionym mu zarzutom, nie mogę zaprzeczyć, że proklamacja, wzywająca do nadsyłania telegramów i do zamykania sklepów, ma swoje słabe strony. Niektórzy mówią, że to wygląda, jak gdyby kto wzywał przyjaciół: „Jutro moje imieniny, przyjdźcie mi powinszować, a przygotujcie się dobrze z oracją!“
Cały zresztą grad proklamacyj posypał się w tym tygodniu. Najprzód, spokojny Kraków zerwał się i powybijał okna we wszystkich klasztorach, z wyjątkiem redakcji Czasu, i oprócz zgorszenia wszelkiego innego rodzaju, dał powód do odezw ze strony prezydenta miasta i delegata namiestnictwa.
„Albowiem z obowiązku utrzymania porządku i poszanowania dla praw powołanym będąc do uchylenia zaburzeń i opłakanych skutków, ztąd wyniknąć mogących “ — pan delegat pod świeżem wrażeniem okólnika namiestniczego, skierowanego przeciw germanizmom, czuł się powołanym do nagromadzenia jak największej liczby konstrukcyj partycypialnych na jak najmniejszej przestrzeni papieru. Ale nic to nie szkodzi; pisma urzędowe nasze nie są jeszcze wprawdzie wzorami i dobrego i gładkiego polskiego stylu, jest jednakowoż nadzieja, że w krótkim przeciągu czasu władze w Galicji będą nierównie lepiej pisały po polsku, niż niejeden „literata“ tutejszy.
Z wczorajszego artykułu wstępnego Gazety dowiedzieli się czytelnicy o opozycji pp. profesorów uniwersytetu przeciw używaniu polskiego języka w korespondencji z namiestnictwem. Dyskusja nad tym przedmiotem między pp. profesorami miała być nader żywą. Dr. Kabat i dr. Zielonacki bronili języka polskiego, na co odezwał się p. Brunner, jeden z najzajadlejszych germanizatorów: Ich sehe schon, Sie wollen uns los werden! Powiedzenie to samo w sobie nie zawiera wprawdzie wiele soli atyckiej, ale świadczy zawsze, że p. dr. Brunner jest daleko domyślniejszym, niżby się kto spodziewał. Są ludzie, którzy dopiero po mimowolnem znalezieniu się za drzwiami pojmują, że obecność ich w pokoju nie była dla reszty towarzystwa pożądaną. Przypuszczano powszechnie, że dr. Branner należy do ich rzędu, ale jak widzimy, przypuszenie to było mylnem.
Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/297
Ta strona została przepisana.