Przy sposobności zaprowadzenia języka polskiego w urzędach, wydarzają, się prawdziwie cudowne wypadki, niemniej zadziwiające od bystrości umysłu, objawionej przez dr. Brunnera. Na czele pewnego zakładu, podlegającego dyrekcji skarbowej we Lwowie, stoi n. p. pewien jegomość nierozumiejący ani słowa po polsku, bo najprzód dopiero od dwudziestukilku lat jest w Galicji, a potem, czuł jakiś wstręt nieprzyzwyciężony do naszej mowy, tak dalece, że gdy przypadkiem usłyszał w zakładzie podwładnych, mówiących po polsku, zwykł był wołać z groźną miną: Deutsch reden, wenn ich da bin! Otóż nagle, ten sam jegomość poczuł teraz w sobie takie zamiłowanie i taką zdolność do nauczenia się języka polskiego, że w żądanej przez dyrekcję skarbową deklaracji oświadczył, jako „nie jest wprawdzie języka tego dostatecznie świadomym, obiecuje atoli dołożyć wszelkich starań, by do trzech lat nauczyć się po polsku.“
Z wypadków miejscowych godnem uwagi jest to, że podczas gdy W Krakowie przeszłej soboty, turbowano OO. jezuitów (których nawiasem powiedziawszy, przecież trochę za wiele jest w Krakowie), u nas za to Strzelano i rąbano żydów. Akt ten, przyprowadzający zachwianą pod Wawelem równowagę równouprawnienia wyznań, zawdzięczamy c. k. wojskowości. Możeby Wysokie ustawodawcze i wykonowcze władze w Przedlitawii, korzystając zarówno z obydwu tych wypadków, postarały się z jednej strony o to, by zakonnice nie mogły się nawzajem zamykać i katować, a z drugiej, aby małe dzieci, tak chrześciańskie jak i żydowskie nie były na ulicach narażone na działanie najprzód pałaszów i tasaków, a potem karabinów odtylcowych, ale aby instrumenta tego rodzaju zachowano na Prusaków, Moskali, Francuzów, Włochów i innych dorosłych nieprzyjaciół, którym podoba się trapić c. k. monarchię swemi najazdami. W niedzielę i święta niepodobna prawie przejść przez miasto, nie narażając się na brutalstwo pianych i zuchwałych żołnierzy.
O terque, quaterque beati, wszyscy ci, którym przychylne losy pozwalają nie być teraz we Lwowie, ani w żadnem innem tak zapylonem i nie bezwonnem gnieździe! Jeszcze nikomu nigdy i nigdzie nie było tak gorąco, jak nam temi dniami, jeszcze nikt nie oddychał takiem szkaradnem powietrzem! Dalibóg nie wiem, jak my usypiemy ten kopiec na Wysokim Zamku, a jużci przez samą grzeczność dla dr. Smolki niepodobna się będzie wymówić. Ale odwdzięczę ja się za to szanownemu prezesowi demokracji narodowej! W największe, trzeszczące mrozy w styczniu