pozwolono wciągnąć w obręb kopca pamiątkowego, bo to poplątałoby i pogmatwało wszystkie c. k. pojęcia jeograficzne, i tak już dosyć niejasne, skoro według nich Galicja należy do Przedlitawii, podczas gdy według Słowa tylko jeszcze Kraków podlega berłu dynastji habsburgskiej, a reszta przeszła już pod panowanie Holstein-Gottorpów. „Punkt stały“ pozostał tedy nietknięty, skoro zakazano go ruszać z miejsca, ale żytku na przyszłość będzie z niego jeszcze mniej, niż dotychczas, zważywszy że od zachodu kopiec Unii zasłoni go zupełnie i odejmie geometrom wszelką możność wizowania w tę stronę. Oprócz tych wszystkich trudności, miano sobie za obowiązek korzystać z cenzury teatralnej, ażeby przedstawieniu wieczornemu odjąć wszelką cechę, uroczystości odpowiednią. Zakazano przedstawić Złote Gody Krystyna Ostrowskiego, zapewne z obawy, ażeby znowu jaki „punkt stały“ nie został ruszony z miejsca przy tej sposobności. Jeżeli się nie mylimy, to nawet fac-similia obrazów z żywych osób musiały być przedkładane do aprobaty, ale na szczęście, artystyczna ich całość wyszła bez szwanku z czyśćca cenzuralnego. Jednem słowem, władze podległe c. k. ministerstwu spraw wewnętrznych, korzystały na wszelki możliwy sposób ze swoich swobód konstytucyjnych, nie przekraczając atoli nigdzie granic ustawami wskazanych i wstrzymując się z uznania godnem umiarkowaniem od wszelkich gwałtów i ekscesów publicznych.
Cesarsko-moskiewskie organa ze względu na istniejące fakticzoski okoliczności, nie postąpiły sobie tak, jak na reprezentantów tak wielkiego i potężnego mocarstwa przystało. Poprzylepiały ukradkiem jakiś protest przeciw Unii, zupełnie zbyteczny, bo nikt przecież z niemi Unii zawierać nie myślał. Drugim objawem tej cokolwiek niesilnej opozycji było, że dwa okna, nieoświetlone gdzieś w Rynku czy na Ruskiej ulicy, z obawy o całość szyb były wyjęte i schowane. Ale obawa była zbyteczną, nikt nie myślał obciążać budżetu Jawo Wieliczestwa kosztami za roboty szklarskie.
Teraz co się tyczy nas, możemy sobie oddać te sprawiedliwość, że mimo sekatur policyjnych, mimo sprzymierzonego z policją deszczu i nie ze wszystkiem zręcznego kierownictwa, wszystko poszło jak najlepiej. Na złość p. Optymowiczowi, nie zrobiliśmy rewolucji, na złość deszczowi, udział w sypaniu kopca był ogromny, na złość geometrom, pewien „punkt stały“ poruszył się znacznie. Dość było zobaczyć miasto iluminowane aż do najodleglejszych ulic, dość było być świadkiem zapału, jaki panował między publicznością w teatrze, ażeby się przekonać, że nic niepomoże przywalić kamieniem i okuć żelazem to, co się chce ruszać naprzód.
Charakterystycznym objawem ducha i usposobienia ogólnego był nadzwyczajny entuzjazm, z jakim przyjęto ruski śpiew panny Kwiecińskiej. Nader to rzadka rzecz w tutejszym teatrze, widzieć salę przepełnioną słuchaczami, porwanymi takiem uniesieniem. Dla tych, którzy nie mogli być na przedstawieniu, umieszczamy tu tekst tej tak dobrze przyjętej śpiewki:
Nad Podilem, Ukrainow,
Żurawli łetiły,
O Stefani i Ostafim
Dumku zapinyły.