uczczoną, gdyby do złożenia jej hołdu dopuszczono także mniej znakomite i mniej demokratyczne pospólstwo.
Zaręczam P. T. pp. demokratom, że z pomiędzy tutejszo-krajowych marszałków, posłów, profesorów, uczonych i literatów nikt nie ma zwyczaju chować przy obiedzie łyżki do kieszeni, albo kłaść nogi zabłocone na stół, albo używać serwet zamiast chustek do nosa, i że indywidua te mogłyby przynajmniej od wielkiego dzwonu być przypuszczonemi do najbardziej dystyngwowanego towarzystwa demokratycznego. Są to po większej części bardzo porządni i przyzwoici ludzie i całą ich winą jest, że nie posiadają urzędowego konsensu na wyznawanie zasad demokratycznych.
Nie obeszło się przy tylu różnych wypadkach bez humorystycznych epizodów. Pewien jegomość, nim się zdecydował iluminować swoje okna, wyszedł na ulicę, by się przekonać, jaka pod tym względem panuje opinia w sferach rządowych. Spostrzegłszy, że w oknach pana zastępcy namiestnika jest tak ciemno, jak we wszystkich naszych politycznych sprawach, szedł spokojnie na kawę do kawiarni teatralnej. Wtem, o nieba! w gmachu policyjnym świeciły się po cztere świece w każdym oknie drugiego piętra! Nasz jegomość, przekonany, że c. k. dyrekcya policji przystała do Polaków, kupuje czemprędzej funt świec u Winklera, i biegnie do domu, ażeby się nie dać wyprzedzić władzy bezpieczeństwa w objawach patriotyzmu. Tymczasem świeciło się tylko w prywatnem mieszkaniu, znajdującem się na drugiem piętrze gmachu policyjnego.
Pewien młody prawnik, zakupiwszy odpowiedni zapas świec i ziemniaków, wyszedł z domu, polecając służącemu, by o zmroku pozapalał światła. Służący wykonał zlecenie, ale po dziewiątej wieczór sprzykrzyło mu się siedzieć przy świecach, pogasił je tedy i poszedł na miasto przypatrzeć się iluminacji. Ktoś, zapewne klient drugiego prawnika, zwyciężony w procesie, spostrzegł nieoświetlone okna, a korzystając z nieobecności ochotniczej straży ogniowej w tem miejscu, dość odludnem, powybijał młodemu mecenasowi szyby. Koszta niefortunnej iluminacji wynosiły tedy dla tego ostatniego, oprócz 1 złr. 50 cnt. na światło, jeszcze 18x30=5 złr. 40 cnt. szklarzowi — sens zaś moralny tej anegdotki jest taki, że młodzi prawnicy powinni się żenić, ażeby było komu pilnować domu, gdy wychodzą na ulicę. W przekonaniu, że wszystkie panny i młode wdowy zgodzą się z tem mojem rozumowaniem, kończę to sprawozdanie z uroczystego obchodu Unii lubelskiej we Lwowie, i spodziewam się, że do przyszłej iluminacji zmniejszy się liczba bezżennych prawników i niezamężnych panien, a natomiast tablice statystyczne wykażą nadzwyczajny przybytek w rubryce, obejmującej młode pokolenie konstytucyjnych obywateli przedlitawskich.