Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/317

Ta strona została przepisana.

szlachcie, dążącej na sejmik do Sądowej Wiszni. Na noclegu, przeciwna partja pościągała z popitych wotantów szarawary, a szlachcic polski nie mógł przecież pełnić swoich obywatelskich funkcyj w kostjumie szkockiego górala, więc nie pełnił ich wcale, i przeciwna partja wygrała. To samo jota w jotę, stało się z nami. Byliśmy opojeni i oszołomieni Belcredim i federacją słowiańską, i swobodą „głośnego wyznawania Polski“, jeździliśmy na zasadach, zachwycaliśmy się naszym dowcipnym posłem, Leszkiem Borkowskim, a dowcipny poseł rozwodził się nad kulturą moskiewską i prowadził wojnę ze stenografami — gdy tymczasem nikt nie zadał sobie pracy, zestawić dla próby listę wyborców i przekonać się, jaki będzie skutek nowej ustawy. Gdyby było chodziło np. o program polityki galicyjskiej w stosunku do królestwa siamskiego, byłyby się posypały korespondencje, rozprawy, uwagi i projekta ze wszystkich stron, zwołanoby Zgromadzenie ludowe i powtórzonoby przynajmniej trzysta razy, że polityka, literatura, sztuka, homeopatja i system słoneczny, powinne być uregulowane według tych samych zasad wolności, równości i braterstwa, według których reguluje się Dziennik Lwowski. Ale z cyframi nie chciał mieć nikt do czynienia. Bądź co bądź, stało się, zdjęto nam szarawary, i miło mi powitać w p. Sanciewicżu kolegę sankiulota! Możemy prosić p. Szlegla, ażeby nas odmalował obydwu w tej krytycznej sytuacji — i posłać ten wizerunek na wystawę ogrodniczo artystyczną w sali strzeleckiej — niechaj potomność rozczula się lub oburza widokiem takiego zniwelowania kontrastów.
Większą jeszcze klęskę niż wyborcy, ponieśli kandydaci, a to jawni zarówno jak wstydliwi, dobrowolni jak i przymusowi. Ba, prawda może jeszcze nikt nie wie, żeśmy mieli i przymusowych kandydatów? Oto autor św. Programatologii, błogosławiony Bruno R. żalił się niedawno Czasowi w korespondencji ze Lwowa, że go chcą tu gwałtem zrobić posłem, ale on się wyprasza od tego zaszczytu. Byłaby to niegodziwość, wywlekać spokojnego i bogobojnego męża z zaciszy kontemplacyjnego żywota i gwałcić go, ażeby posłował za tak niekatolickie miasto. Mam jednak nadzieję, że wyborcy tutejsi jeszcze przed siódmym października opamiętają się, i że się niedopuszczą podobnego gwałtu na osobie p. B. R.
Nasi wracają z Pragi, gdzie mielitak doskonałą sposobność popisywać się z postępami sztuki krasomówczej we Lwowie. Przemawiał tam, według dzienników czeskich, p. Romanowicz — z Poznania. Ludzie, którzy nie mogą pojąć, jakim sposobem p. Romanowicz mógł przyjść do Poznania, przypuszczają, że chyba Poznań przyszedł do p. Romanowicza.
Przerzucając onegdaj moją tękę, znalazłem w niej drugi list p. Józefa Konfuzjonisty do siebie samego. Autor dowodzi w nim ze znaną ścisłością swoją i jasnością w rozumowaniu, że sejm powinien pójść za mamelukami, za rezolucjonistami i za federalistami. Eklektyczny ten program stanie się zapewne podstawą do założenia Klubu „konfuzjonistów“, o którym mówią już po mieście — zamyka on się zaś w tych trzech punktach: 1) Sejm powinien wysłać delegację do Rady państwa, jak tego chcą rewolucjoniści; 2) delegacja powinna zostać w Wiedniu na każdy wypadek, jak tego chcą mamelucy, i 3) powinna się tam domagać zmiany ustaw grudniowych w duchu federalistycznym. Ponieważ niemamy czwartego stron-