nictwa, więc i czwartego punktu niema. Natomiast pokutuje zarówno w pierwszym liście, jak i w drugim, i w uwagach, które ząb czasu wygryzł na marginesach, ciągle ten sam strach przed „nie-posłami“ i przed jakimś zamachem na niezawisłość sejmu. Społeczeństwo galicyjskie dzieli się tam najwyraźniej na posłów i nieposłów, a najważniejszem zadaniem chwili ma być obrona sejmu przeciw wszelkiemu parciu i naciskowi. Takiem parciem i takim naciskiem ma być istnienie klubu rezolucjonistów we Lwowie, klubu, który — nawiasam mówiąc, nie głosował jeszcze nad żadną kwestją ważniejszą i nie objawił kierunku, w którym iść zamierza. Samo tedy istnienie towarzystw zajmujących się polityką, wywołało ten hałas w Krakowie. Nic dziwnego, że Czas nie może się oswoić z objawami, które istnieją wszędzie, gdzie tylko instytucje polityczne są ułożone W duchu cokolwiek liberalniejszym. Czas nie może, bo nie chce. Ale poseł, któremu dobrej wiary i dobrej woli największy jego przeciwnik odmówićby nie śmiał, powinienby przecież zastanowić się, że walcząc z kierunkiem politycznym jakiego stronnictwa, nie można jako głównej broni wyprowadzać na linię bojową zarzutu, że stronnictwo to zorganizowało się, i że chce, ażeby wszystkie sprawy publiczne załatwiano według jego sposobu widzenia!
Pierwszy numer Unii pojawił się w piątek, zapewne dlatego, że dzień ten sprzyjać ma niezmiernie rozpoczęciu każdego przedsiębiorstwa, jako najmniej feralny z wszystkich dni w tygodniu. Wyobrażenie, jakie powzięto powszechnie z góry o charakterze i tendencji tego nowego pisma, nie było mylnem. Podejmuje ono walkę o świecką władzę papieża i o konkordat w Austrji, i twierdzi, że czyni to w chęci służenia sprawie polskiej. W fejletonie, za przykładem i pod inwokacją Teki Stańczyka, zapewnia ono wiernych, że ruch polityczny w Galicji od r. 1866 jest tylko dalszym ciągiem r. 1863 i że dążymy do nowego powstania. Pobożna ta, chrześciańska i katolicka insynuacja odbija w sposób nieco rażący od postulatu, postawionego w politycznym artykule. Unia chce bowiem, ażeby delegacja polska walczyła w Wiedniu o — rezolucję, i ażeby zawsze głosowała przeciw ministerstwu, nie oglądając się na to, „czy wnoszone przezeń wnioski są dobre lub złe, liberalne lub nie“. A wszakże rezolucja jest prowizoryczną sumą żądań i dążeń „międzypowstańczych“, a opozycja przeciw ministerstwu jest grzechem, albowiem „wszelka władza pochodzi od Boga“ i bunt przeciw niej jest naruszeniem czwartego przykazania! Unia zechce nam zapewne wytłumaczyć w przyszłym numerze, jakim sposobem to się godzi z jej przekonaniem, użyczać jednocześnie poparcia „Tece Stańczyka“ i owemu „trzeciemu stronnictwu“, nie-mameluckiemu i nie federalistycznemu, pod którem rozumieć się ma podobnoś stronnictwo rezolucjonistów?