Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/38

Ta strona została skorygowana.

stosunki te są dobrze znane, musimy tedy przypuszczać, że albo zbyt optymistyczne przywiązywali nadzieje do rozwoju Towarzystwa i jego wydawnictw, albo też kwestję wzajemnej materjalnej pomocy uważali za podrzędną. Mniemamy, że w jednym i drugim wypadku nie mieli słuszności. Towarzystwo może liczyć na szczupłą tylko liczbę członków, bo nie wielu mamy piszących w kraju naszym, i nie wielu kraj ten posiada Mecenów dla nauki i piśmiennictwa. Autorowie dzieł, które mają pokup z góry zapewniony, znajdą zawsze nakładców pod korzystnemi warunkami, a popyt za dziełami, które i teraz rozchodzą się zaledwie w stukilkudziesięciu egzemplarzach, nie zwiększy się wraz z utworzeniem Towarzystwa naukowo-literackiego. Tymczasem zaś większej części piszących daje się czuć dotkliwie potrzeba zapewnienia sobie bytu materjalnego i pomocy w wypadkach nadzwyczajnych. Sądzimy tedy, że obowiązek wydawania dzieł własnym nakładem, statuta całkiem niepotrzebnie wkładają na przyszłe Towarzystwo, i dodajemy do tego tę jeszcze uwagę, że podnieśliśmy tu tylko jednę część zarzutów, jakie zdaniem naszem można zrobić przeciw podobnemu rozszerzeniu zakresu działań Towarzystwa naukowo-literackiego. Wskażemy tu na istniejące w Wiedniu stowarzyszenie literatów pod nazwą Concordia, które w celu wzajemnej pomocy łączy ludzi najrozmaitszych zdań i przekonań, a łączy ich dlatego jedynie, że przy układaniu statutów unikano starannie każdego zarodu nieporozumień, do których mogłaby dać powód różnica opinii.
Dziennik Literacki ogłosił oprócz statutów mającego się zawiązać Towarzystwa naukowo-literackiego artykuł, który ma zapewne służyć za komentarz do tych statutów. Nie wiemy, o ile artykuł ten wyraża myśli wszystkich autorów projektu, zawsze ma on jednak cechę komentarza oficjalnego, bo pojawił się w piśmie, które zostaje w najbezpośredniejszym związku z kółkiem, od którego wyszedł pierwszy pomysł i które układało statuta. Artykuł, o którym mowa, określając cel i zadanie Towarzystwa naukowo-literackiego, rzuca oraz rękawicę dziennikarstwu w ogóle, a prasie perjodycznej krajowej w szczególności. Dowiadujemy się, że „o ile Towarzystwo nie pragnie panować na wyżynach, dla nie wielu dostępnych, nauki ścisłej, o tyle zadaniem jego będzie oczyszczanie naszego ruchu literackiego z dziennikarskiej pobieżności, lekkomyślności i niesumienności“, — dalej zaś autor, o którym wolno przypuszczać, że sam jest dziennikarzem, w napadzie rzadkiego w swoim rodzaju samopoznania utrzymuje nawet, że „byłoby zbawieniem, gdyby się udało oczyścić literaturę z tego dziennikarskiego śmietnika“, bo „mielibyśmy mniej nędznych dzienników, a więcej dobrych książek“. Nie możemy się sprzeczać z Dziennikiem Literackim, jeżeli sam siebie liczy do „śmiecia“ i przyznaje tak otwarcie, że jest „nędznym dziennikiem“ — bo choć trudno wypełnić dokładnie to, co filozof grecki postawił jako pierwsze prawidło mądrości — zawsze jeszcze każdy najlepiej sam zna siebie. Lecz w programie, nakreślonym dla Towarzystwa naukowo-literackiego, widzimy obok zbytku skromności, zbytek zarozumiałości. Zbytkiem skromności jest, jeżeli Towarzystwo nie pragnie „panować na wyżynach dla niewielu dostępnych, nauki ścisłej“. Któż będzie panował na tych wyżynach? A jeżeli nie każdemu danem jest panować na nich, to każdy przynajmniej powinien pragnąć, by osiągnął najwyższy stopień doskonałości. Czegożby się