Smutna to rzecz, bo przecież pięknie jest, tytułować się członkiem Towarzystwa naukowo-literackiego i mieć prawo do wsparcia, choćby tylko z procentu od surowego dochodu z nakładów Towarzystwa. Widzę już, że moja kronika nie przyniesie mi tego zaszczytu i pożytku. Ale mam tam gdzieś na strychu starą lutnię, którą mi darował był Apollo, gdy byłem młodym. Każę ją znieść, otrzepię z pyłu, i nagędzę wam co roku jeden i drugi tomik o kilku arkuszach druku. Co wolicie, czy „Ciemną skałę,“ czy „Marzenia wiosenne“ czy może „Syna nicości?“ Nie prawdaż, że tytuły będą ponętne? Albo może dać pokój poezji, wziąć jakie naukowe dzieło niemieckie, i wypisać z tamtąd parę nie dla wielu dostępnych rozdziałów z wyżyn nauki ścisłej? Tak coś o słońcu, o umiejętnej nauk uprawie, o właściwej przyczynie, dla której Faraon wybudował wielką piramidę, albo o przegubach i przegłosach w sanskrycie? Coś trzeba koniecznie zrobić, żeby się wydobyć z tego „śmietnika“ w którym trzepoce się „nędzny“ (αὐτὸς ἔγα!) Dziennik Literacki.
No, ale naukowe te i literackie zapędy nie uwalniają mię na dziś od dokończenia niniejszego tygodniowego sprawozdania do kroniki wypadków lwowskich. Spieszę co tchu wypełnić moją powinność.
Przybywa nowy kontyngens do „śmietnika“ dziennikarskiego. Jak czytelnicy dowiedzą się z inseratów Gazety, powstaje nowe pismo humorystyczne p. t. Śmieszek. Wydawca pozyskał współpracownictwo „kilku najznakomitszych“ (nie rozchodźcie się!) humorystów lwowskich, obiecuje dać wyższy i esencjonalniejszy zakrój swojemu organowi i unikać kwestyj podrzędnych i pozbawionych ogólnego interesu. Nieżywotność wszystkich dotychczasowych pojawów humorystycznych nie dowodzi bynajmniej, by nie mogło utrzymać się dobrze redagowne pismo humorystyczne. Dzienniki humorystyczne upadały u nas zawsze nie z braku dowcipu lub z braku czytelników, ale z braku umiarkowania. Miejmy nadzieję, że Śmieszkowi uda się ominąć ten szkopuł.
Karnawał równie we Lwowie jak na prowincji jest ciągle tak huczny jak już dawno nie bywał. Wczoraj nasz kronikarz paryzki zrobił uwagę, że Francuzi zpoważnieli bardzo, że mało się bawią i wywnioskował ztąd, że może zechcą niebawem stawiać barykady. Jeżeli wolno zrobić odwrotny wniosek, to my w tym roku nie zrobimy najmniejszej rewolucji, bo bawimy się i szalejemy tak, że moglibyśmy służyć za wzór nawet Francuzom. Reduty nawet bywają bardzo ożywione. Na ostatniej z nich ktoś był dowcipnie zaczepionym, ale niedowcipnie „nadepniętym“. Nie potrzebuję mówić, kto — wszak pod słońcem jest tylko jeden sprawozdawca tak silny, śmiały i przedewszystkiem samoistny w odmienianiu słów czasowych, osobliwie, gdy mu kilka „domin“ zawróci głowę, i tak już odurzoną wśród „tylu bali“.
Nieszczęśliwa funducja Skarbkowska dotychczas nie pozbywa się swej troski z teatrem niemieckim.
Między ofertami, nadesłanemi Radzie administracyjnej w skutek rozpisania konkursu na dyrektora, ma być jedna wcale ciekawa. Oferent jest rodem ze Lwowa, ale nie wie zapewne, że c. k. rząd przestał być bezpośrednim zawiadowcą teatru, więc popiera swoją ofertę tem, że jako „Polak“ rodem, potrafi najlepiej ściągnąć żywioł polski do teatru niemieckiego, i przysłużyć się tym sposobem ojczyźnie wielko-niemieckiej. Dalej tłumaczy, że tylko żywioł polski może we Lwowie otrzymać teatr, bo Niemców jest
Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/40
Ta strona została skorygowana.