Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/50

Ta strona została skorygowana.

wtorek tańczono znowu wszędzie z równym zapałem, i znalazło się prócz tego jeszcze około pięćset osób, które nie mając nic lepszego do czynienia, odwidziły redutę. Na wszystkich trzech ostatnich redutach, mniej było owych obowiązkowych krakowiaków i debarderów, stanowiących nieodzowny zawiązek każdej z tych zabaw. Natomiast można było uważać domina i inne maski, które przybyły na salę z różnemi specjalnemi, mniej lub więcej złośliwemi i dowcipnemi zamiarami, i prześladowały upatrzone z góry, niemaskowane swoje ofiary. Potrzebaby być wtajemniczonym w różne a różne szczegóły życia rodzinnego i towarzyskiego, wszystkich kółek naszego miasta, ażeby zdać dokładnie sprawę z całej tej szermierki dowcipu, złośliwości, a czasem i niewinnej głupoty. Tymczasem, oprócz znanej od kilkudziesięciu lat i corocznie powtarzanej historji o mężu i żonie, którzy zamaskowawszy się i niepoznawszy nawzajem, dali sobie słodkie rendenz-vous i tym sposobem niechcący dochowali sobie wierności małżeńskiej, i oprócz kilku innych podobnych, niemniej starych anegdot, doszła do mojej wiadomości tylko jedna zupełnie nowa. Dwaj literaci, którzy snać nie dokuczyli sobie jeszcze dostatecznie swojemi artykułami, wpadają pewnego wtorku obydwaj równocześnie na jednę i tę samą myśl: każdy z nich zamaskował się, i przypuszczając, że przeciwnik będzie niemaskowanym, wybrał się na redutę, naostrzywszy poprzednio język, jak mógł najlepiej. Na nieszczęście, maska czyni używanie okularów niemożliwem, rezultat był więc taki, że przy krótkim wzroku i w niezwykłym kostiumie, żaden z obydwu braci w Appollinie nie mógł znaleźć drugiego. Jeden padł tedy ofiarą jakiegoś czerwonego debardera, a drugi ugrzązł w restauracji; i tam w kwasie feslauera szukał tej prawdy, o którą tak trudno w kwasach codziennego życia. Niestety! odkąd ojcowie miasta pozwolili na wiadome upiększenie ogrodu Pojezuickiego, trudno u nas o prawdę, nawet w winie!
Jedne tylko mody naszych pań i panien skierowane są ku temu, byśmy pod pewnemi względami przynajmniej, mogli poznać nagą prawdę! Mówię „nagą“, bo najprzód, jeżeli tarlatany, atłasy i inne artykuły pp. Kühmajera i Lewickiego nie spadną w cenie, to każdy czuły małżonek lub ojciec, dbający o toaletę żony lub córki, sam niezadługo zmuszony będzie obchodzić się bez wszelkiego kostiumu, i ani tużurkiem, ani innemi, mniej gładko nazwać się dającemi szatami, nie będzie mógł ukryć przed bliźnimi, jakim go Pan Bóg właściwie stworzył. Powtóre, stroje naszych pań pozwalają przy całej swojej wykwintności, oglądać niektóre kształty daleko dokładniej, aniżeli to czyniły dawniejsze mody, — wychodzą więc na jaw nieznane przedtem prawdy estetyczne, anatomiczne, a nawet — geologiczne. Oto, jeżeliby kiedy przepełniła się miara naszych grzechów, i jeżeliby nowy potop nawidził te piękne dwa królestwa, Galicję i Lodomerję, jeżeliby dalej przyszłemu jakiemu geologowi udało się wykopać między innemi fosyliami także skamieniały egzemplarz niniejszej kroniki, niechaj wie, że dwie kolosalne kości, które będą znalezione w dolinie Pełtwi, między Wysokim Zamkiem a górą nad stawem Pełczyńskich, nie były wcale kośćmi mamuta, ale łopatkami stworzenia, bardzo zbliżonego do małpy, którego rodzaj w XIX. stuleciu ery chrześciańskiej stanowił znaczną część ludności tych okolic, i że łopatki te w r. 1868 widziano mocno wygorsowane na kilku publicznych i prywatnych