Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/55

Ta strona została skorygowana.

w sprawach sanitarnych powierzył lekarzowi, co jest niezbędnem, jeżeli szpitale mają odpowiadać swemu celowi.
Towarzystwo sztuk pięknych żyje w tej chwili w swojej wystawie obrazów. Liczba odwidzających wydała nam się dziwnie małą, ale może nie trafiliśmy nigdy na porę, w której bywa natłok widzów. Oczekują przybycia obrazów Kossaka i innych artystów warszawskich. To, co wystawiono dotychczas, nie świadczy bynajmniej o surowości komitetu znawców, od którego zawisło przypuszczenie obrazu na wystawę. Są tam rzeczy, które chyba tylko w ilustrowanym Tygodniku Lwowskim mogłyby znaleźć godne swych zalet umieszczenie. Tak n. p. ktokolwiek trafi szczęśliwie do sali, t. j. kto nie zabłądzi przypadkiem na lewo, do lokalu „besidy“ russkiej i wszechsłowiańskiej, tego na pierwszym wstępie uderzą dwa szare płótna, malowane z wielkiem nieszczędzeniem sepii. Ten mężczyzna na lewo, ze skrzywioną twarzą, to ma być Wallenrod, a to, co się wynurza z drugiego płótna, to Aldona. Najwznioślejsza poezja słowa, najmniej właśnie znosi, by jej dotykać pędzlem. Mickiewicz napomknął wprawdzie, że Aldona długie lata przepędziła w wieży, że nie była już ową zachwycającą dziewicą, która za młodu czarowała Alfa. Ale poeta napomknął to tylko, nie dał wyobraźni naszej zatrzymać się nad tym szczegółem, porwał ją z sobą i nie pozwolił jej przekroczyć tej małej przestrzeni, która wzniosłość dzieli od śmieszności. Inaczej postąpił tu sobie malarz. — Niechaj mu anioł harmonii w niebiosach, a czuły widz w swej piersi przebaczy tę winę, i niechaj mu policzy jako okoliczność łagodzącą, że szara jego parodja nie zwraca na siebie oczu w tym cieniu, w którym ją powieszono. Jest tam dalej, ale już nie w cieniu, „Wenera spiąca“, którą pomysł, rysunek i koloryt kwalifikuje jak najzupełniej na etykietę do pudełka z cukierkami. Jest i Goplana, która świadczy, jak niebezpiecznie powtarzać pędzlem, co wielki poeta odmalował wierszami. Jest parę obrazów historycznych, z których każdy mógłby być doskonałym materjałem dla humorysty, gdyby go nie przejmowała na ich widok straszniejsza od satyrycznej żółci — litość.
Oprócz kilku godnych widzenia portretów, krajobrazów i widoków z natury, między któremi jest Gryglewskiego znana „Katedra na Wawelu“, zasługuje na uwagę śliczniutki obrazek Cynka, przedstawiający „Barbarę Radziwiłłównę w Dubinkach“. Ma on tę zaletę, że na pierwszy widok ujmuje każdego nieznawcę, i że znawcy muszą dopiero szukać zarzutów, któreby mu mogli zrobić. Są dalej dwa ładne rodzajowe obrazki Mireckiego: „Modlitwa na poddaszu“ i „Pierwsze szczęście panieńskie“. Każdy zatrzyma się także z zajęciem przed „Pochodem więźniów w Sybir“ ś. p. Artura Grottgera — ale oto wyczerpałem już wszystko, co wystawa daje nam godnego — resztę zostawiam krytykom z profesji i powołania.
Właśnie w tej chwili dochodzi nas z Warszawy wiadomość o zgonie Józefa Simlera, jednego z najzdolniejszych malarzy naszych, którego mianowicie „Śmierć Barbary“, a na wystawie paryskiej portret kobiety powszechne zbudziły podziwienie. Zmarł w Warszawie d. 4. bm.
Nasza literatura humorystyczna dźwiga się jak może z chwilowego swego bankructwa. Wyszły dotychczas dwa numera Śmieszka. Z tych, drugi wypadł daleko lepiej, tak co do rozmaitości swej treści, jak i co do illustracyj. Pierwszy numer zawierał wiersze, bardzo szczęśliwie naśla-