Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/58

Ta strona została skorygowana.

nalny, świetny koloryt, po mistrzowsku oddany wybitny wyraz każdej głowy i łudząca prawda, z jaką malowane są wszystkie akcesorja, są to przymioty, które wpadają każdemu w oko. Oczywista rzecz, że jak wszędzie, tak i tu wielu szuka pierwej za wadami, któreby mogli wytknąć, zamiast starać się rozumieć zalety i pojąć, co jest pięknego w obrazie. Taka to już choroba naszego wieku! Nie chcemy, a często nie umiemy nawet dopatrzeć w niczem strony dodatniej, a chętnie wyszukujemy usterki i o nich tylko mówimy. Dziwna rzecz, że dzieła prawdziwie znakomite, w wyższym stopniu nietylko zazdrośnych współzawodników, ale nawet obojętnych zresztą widzów pobudzają do krytyki tego rodzaju, aniżeli dzieła mierne, lub zgoła liche. Z drugiej strony, znakomici artyści okazują się zwykle mniej drażliwymi wobec nieprzychylnej krytyki, aniżeli najgorsi partacze wobec takiej jednej ogólnikowej wzmianki o dziełach „miernych lub zgoła lichych“. Zwidzając częściej wystawę, można mieć sposobność do robienia pod tym względem ciekawych studjów psychologicznych i fizjognomicznych. Studja te są nawet łatwiejsze, niż ocenienie wystawionych utworów, a mniej kompromitujące dla „niepowołanych krytyków“. Oto n. p. ten jegomość, który z wyrazem głębokiego przeświadczenia o ważności chwili, miejsca i swojej własnej osoby, przypatruje się jakiemuś portretowi, tak pięknie wylakierowanemu, jak najnowsza wiedeńska kareta, a potem w znaczącem milczeniu puka palcem w ramę, jak gdyby chciał powiedzieć: hic Rhodus, hic salta! — to albo sam sprawca pomienionego portretu, albo członek „Stowarzyszenia wzajemnej admiracji itd.“ — dotychczas jeszcze nieodportretowany w Śmieszku. Owa niesczęśliwa figura, opadnięta przez kilku rozjuszonych majstrów kunsztu iluminatorskiego. którzy w chwilach, wolnych od malowania szyldów i ikonostasów, rywalizują na płótnie lub na papierze z annalistami średnich wieków w bezbarwnem przedstawianiu wypadków historycznych — ów człowiek, zagrożony w przybytku Muzy pożarciem przez jej uczniów, jest to indywiduum, podejrzane o napisanie nieprzychylnej wzmianki w jakimś dzienniku o obrazach historycznych, wystawionych w sali Domu Narodniego, i o złośliwe zestawienie portretu ś. p. Jachimowicza z temi obrazami. A tam dalej, ta mina protekcyjna, odbierająca i oddająca ukłony na prawo i na lewo, to własność, a raczej właściwość literaty, który dopiero napisze krytykę, die sich gewaschen hat, i który zmyje tamtemu głowę, a wszystkie zapoznane jeniusze postawi na odpowiednim piedestalu. Jest to krytyk powołany: on wie, że niebieska farba, zmieszana z żółtą, daje kolor zielony, czerwona z żółtą, pomarańczowy, a niebieska z czerwoną, fioletowy, że Rafael malował madonny, Van-Dyk portrety, Vernet bitwy, i że w Dreźnie, w Monachium i w Luwrze są sławne galerje obrazów. Obecnie wiadomości jego rozszerzyły się jeszcze bardziej i nabrały encyklopedycznej wszechstronności, — oto przed trzema dniami dowiedział się przypadkiem, że Menonici są zupełnie inną sektą religijną, niż Karaici, i że na podstawie kodeksu karnego nie można prowadzić egzekucji wekslowej. Tak to świat cywilizuje się coraz bardziej, i postęp wiedzy ludzkiej porywa z sobą każdego literatę.[1]

  1. W Dzienniku Lwowskim nie pisano: „literat“, ale: „literata“.