wszystkich kwestjach“[1]. „W ogóle los fejletonisty i kronikarza tygodniowego godnym jest zazdrości w porównaniu z losem ultrademokratycznego dziennikarza politycznego. Podczas gdy ten ostatni codzień z narażeniem tendencyjnego i zasadniczego swojego karku, zmuszony jest do różnych gwałtownych ewolucyj gimnastycznych, fejletonista w najgorszym razie zmuszony jest tylko raz na tydzień wywrócić małego koziołka. Proszę jednak uwagi tej nie brać za introdukcję do jakiego popisu gimnastycznego, którybym właśnie miał na myśli w dzisiejszej kronice; zapewniam bowiem jak najsolenniej, że od przeszłej niedzieli sytuacja brukowa w niczem się nie zmieniła, i że nie potrzebuję robić żadnej zmiany frontu. Wprawdzie błoto na ulicach jest mniej bezdenne dziś, niż przed siedmiu dniami, ale ponieważ to jest zasługą wiatrów wiosennych, a nie prześwietnej Rady miejskiej, więc „aczkolwiek“ nie przemoczywszy nóg, „aliści“ nie mamy jeszcze powodu iść w tej sprawie ręka w rękę z ojcami miasta, i śpiewać im hymny pochwalne. To samo mogę powiedzieć w sprawie sporu między centralistami lwowskimi a autonomistami z pod Wawelu[2]. Nie żądam tego, co nam tak dowcipnie imputuje Czas, t. j. restaurowania Sukiennic krakowskich we Lwowie, owszem gotów jestem odstąpić Krakowianom do restauracji niektóre niepotrzebne albo stare graty lwowskie, choćby do ich rzędu należał nasz fakultet germanizatorski, który, jak wiadomo, potrzebuje koniecznie gruntownej reformy. Natomiast pragnąłbym, ażeby panowie autonomiści podwawelscy zapatrywali się na nasze sprawy krajowe nie okiem archeologów i konserwatorów starożytnych pamiątek, ale okiem prawdziwych historyków, rozumiejących nietylko znaczenie starych napisów na nagrobkach, lecz cały prąd dziejowy przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Ci sami królowie, których kości spoczywają w podziemiach Wawelu, i którym Kraków winien swoją świetność, przenieśli dalej na wschód środkowy punkt ciężkości swojego państwa, i Kraków musiał ustąpić Warszawie, ze względu na wyższe pobudki polityczne. Dziś, w miniaturze oczywiście, podobny stosunek zachodzi w Galicji. Lwów leży w tej części kraju, która najwięcej potrzebuje zestrzelenia wszystkich sił narodowych, ażeby mogła stać się żywotną i pożyteczną częścią składową całej naszej ojczyzny. Jest on ogniskiem ludności, którą najróżnorodniejsze wpływy odwodziły dotychczas i ciągle jeszcze odwodzą od zlania się w jeden wielki zastęp narodowy. Nie w interesie lwowskim lub galicyjskim, ale w interesie polskim należy pragnąć, ażeby tętno polskości tu właśnie biło jak najsilniej we wszystkich gałęziach życia publicznego. Gdyby dziś wstał z grobu Kazimierz Wielki, i gdyby go konieczność polityczna zmuszała wyrzec się albo zamku królewskiego, odziedziczonego po ojcu, albo puścizny po Trojdenie mazowieckim, nie wahałby się ani na chwilę w wyborze, i choć
- ↑ Dosłowny cytat z Dzien. Lwowskiego.
- ↑ Wybuchła już była wówczas sprawa, w której partykularyzm krakowski odegrał niekorzystną rolę. Krakowianie upierali się przy tem, by mieli u siebie osobne namiestnictwo, osobną krajową dyrekcję skarbu i td. Była to woda na młyn świętojurców, którzy domagają się podziału Galicji na polską i na ruską połowę, windykując dla „Rusi“ całe podgórze karpackie aż do Sącza.