Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/68

Ta strona została skorygowana.

z bólem serca, oddałby ów zamek w zamian za Ruś, za rzeki płynące w Czarne morze, za całą wschodnią Polskę. Tymczasem alternatywa nie jest tu tak straszną: nikt nie oddaje Krakowa obcym, i nikt mu nie wydziera jego pamiątek i jego odwiecznych instytucyj, a jednak kilku tamtejszych archeologów popiera zawzięcie jakiś śmieszny i egoistyczny partykularyzm, który idzie ręka w rękę z separatyzmem tutejszych moskalofilów i który paraliżowałby wszelkie usiłowania, czynione w celu dźwignięcia tej części naszej ziemi z upadku, gdyby na szczęście ogół nie był mniej archeologicznym i mniej cierpiącym na śledzionę, jak fejletonista Czasu.
W Tygodniku Lwowskim wyrysował ktoś wypadek na kolei lwowsko-czerniowieckiej — zapewne według fotografii, zdjętej na miejscu, a wystawionej w handlu p. Bogdanowicza. Rysunek ten jest może jeszcze więcej przerażającym, niż rzeczywistość. Wagony lecą z nieba do rowu, który ma wyobrażać Prut; rzeka, most i kolej znikły gdzieś bez śladu, a stolica Bukowiny skrzywiła się na bakier i z odnogi Cecyny w ślad za pociągiem toczy się do wody. Do tego strasznego wizerunku dołączony jest niemniej straszny opis wypadku, z którego nikt nie wyszedł cało: ani dyrekcja kolei, ani gramatyka polska, ani pasażerowie, „z których przedsiębiorstwo główną dźwignię bytu swego czerpie.“ Wiadomo, że z ludzi nikt nie zginął przy tej sposobności, ale utopiło się tylko w Prucie siedm wołów, (między któremi nie było ani jednego korespondenta jakiego Tygodnika); tymczasem Tygodnik opamiętawszy się w parę tygodni po katastrofie, jak ów ojciec w Szylera Pieśni o dzwonie, policzył drogie swemu sercu głowy,“ i oto — brakło mu ich siedm, t. j. akuratnie tyle, ile utopiło się wołów. Smutny ten rezultat dochodzeń, przedsięwziętych przez Tygodnik, podaje się niniejszem do powszechnej wiadomości, z prośbą o „ciche współczucie.“
Z nowin literackich jest zresztą jeszcze ta, że dziś ma wyjść pierwszy numer Przeglądu, nowego pisma politycznego. Śmieszek zmienił nazwę swoją, i odtąd wychodzić będzie w powiększonym znacznie formacie, pod tytułem Chochlik, wziętym od jednego z dawniejszych pism humorystycznych. Powodem tej zmiany było pojawienie się niezmiernie skandalicznej innej publikacji, która nosi nazwę podobną do Śmieszka, i która mizerną treścią swoją psuła mu kredyt u publiczności, biorącej przez niewiadomość jedno pismo za drugie. Pierwszy numer nowego Chochlika wyjdzie w środę.
Wyszła także w drukarni K. Pillera broszura o kaligrafii polskiej, napisana przez p. Oswalda Amstra. Broszura ta, do której dołączone są wzory kaligraficzne, obiecuje każdemu nabywcy, że w ośmiu lekcjach, bez pomocy nauczyciela, przyjdzie do prędkiego i pięknego pisma.
Nie tak łatwą do nabycia sztuką musi być kaligrafia moskiewska, o czem świadczy fakt następujący, opowiadany mi z jak najwiarygodniejszego źródła. Parę miesięcy temu, bawili tu we Lwowie dwaj jenerałowie moskiewscy, w celu ułożenia z władzami tutejszemi warunków zetknięcia kolei lwowsko-tarnopolskiej z koleją, która buduje się w krajach Zabranych. Jenerał Puszkim potrzebował kogoś, żeby przepisał na czysto brulion moskiewskiego przekładu spisanych już tych warunków. Oczywista rzecz, że udał się do redakcji Słowa, ale próby kaligraficzne, których mu ta dostarczyła, były tak nieudolne, że polecił faktorowi, by mu wyszukał we