Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/72

Ta strona została skorygowana.

ich spłacić może. Tymczasem państwo pozbywa się wszystkich aktywów, by podtrzymywać chwiejący się kredyt, i zaciąga nowe długi, choćby w najbliższej przyszłości katastrofa była nieuniknioną. Szczęście, że kronikarz nie jest jurystą, ani finansistą, i nie potrzebuje sobie łamać głowy nad pogodzeniem tych sprzeczności.
W dzisiejszych czasach, nie być finansistą, jest to samo, co być wstecznikiem, człowiekiem, niepojmującym postępu, niestojącym na wysokości stulecia. Dziś każdy, czy ma głowę i kapitał po temu, czy nie ma, przystępuje do jakiej spółki, do jakiegoś konsorcjum. Najobszerniejsze pole i najłatwiejsze otwierają tu nowe koleje żelazne. Każde konsorcjum stara się o koncesję, i byle liczyło w swem gronie jednego człowieka, dla którego sfery rządowe nie są bez względów, otrzymuje ją i — sprzedaje drugiej spółce, ta trzeciej, i t. d. Cała rzecz polega na tem, ażeby stać bliżej p. ministra, albo jakiej figury ministeryalnej. Z tego wynika, że mamy daleko więcej talentów finansowych, niż znakomitości politycznych, bo znakomitość polityczna, aby uzyskać koncesję, musi robić koncesje ze swojej strony, i tem samem przestaje być znakomitością polityczną. I tak, niejeden objaw polityczny, na który kiwamy głową, ma swoje bardzo racjonalne przyczyny — niejedna koncesja polityczna idzie w zamian za koncesję „dla materjalnego podniesienia kraju“. Jest to bowiem „materjalnem podniesieniem kraju“, jeżeli krajowiec albo spółka krajowa schowa kilkadziesiąt tysięcy złr. do kieszeni. Ale być może, że jestem lichym ekonomistą, że nie rozumiem rzeczy.
Pisma tutejsze torują sobie drogę w świecie, jak mogą, jedne cicho i skromnie, drugie z jak największym hałasem i reklamą. Dziennik Lwowski, przerażony pojawieniem się Przeglądu, pisma o sześć złr. rocznie tańszego, miota się jak gdyby „pokąsany przez jadowite owady,“ o których pisze jego kronika, że stały się we Francji dwakroć powodem wielkiego rokoszu wołów. Ażeby dać czytelnikom lepsze wyobrażenie o okropności tego rokoszu, Dziennik zadarłszy ogon i spuściwszy rogi, uderza na Gazetę Narodową. Nie ma żartu! Gdy chodzi o życie, nawet najlichszy płaz nabiera odwagi; cóż dopiero mówić o stworzeniach wyższego rzędu, na którymkolwiek szczeblu doskonałości położył je Darwin! To też wobec rozpaczliwych bzików Dziennika, byłoby nieszlachetnem, oddawać mu cios za cios, Gazeta opędza się więc tylko od napaści, i zostawia resztę zdrowemu rozsądkowi ogółu. Zresztą, owego strasznego Przeglądu, który spowodował przedpłatołowczą malignę Dzien. Lwowskiego, wyszedł dopiero jeden numer, i prawdopodobnie dopiero z przyszłym miesiącem nowe to pismo będzie mogło wychodzić dwa razy na tydzień.
W dziennikarstwie nie ma nic tak zużytego, jak wzajemne zarzucanie sobie złej wiary. Stara jak deficyt austrjacki urzędowa Gazeta Lwowska, powinnaby o tem wiedzieć, i nie wojować tak oklepanym argumentem. Można być w dobrej wierze odmiennego zdania co do wartości tego lub owego obrazu na wystawie sztuk pięknych, pocóż więc zarzucać przeciwnikowi niesumienność i złą wiarę? Nietylko recenzenci lwowscy, ale wielu innych ludzi z wytrawnym i światłym sądem wyżej stawiają utwory malarzy krakowskich i warszawskich, aniżeli obrazy artystów lwowskich, umieszczone na wystawie w Domu narodnim. Tymczasem poczciwa ciotunia urzędowa kruszy kopję w obronie tych ostatnich, a na