z amatorstwa, a czasem z innych pobudek broni zawzięcie wszystkich spraw, które z góry liczyć mogą na przegraną wobec opinii publicznej. Mamy pewną firmę opozycyjną, która czasem ex propria diligentia staje się ministerjalną, konserwatywną i ultramontańską. Mówię: ex propria diligentia, bo jakkolwiek nie uważam ministrów, konserwatystów i ultramontanów przedlitawskich za ludzi zbyt jenialnych, nie śmiałbym imputować im takiego braku zdrowego rozsądku, aby się mogli starać o względy i o poparcie stylistów, którzy trafnością i logicznością swoich wywodów potrafiliby zdyskredytować nawet najlepszą sprawę, gdyby ją powierzono ich obronie. Na to, ażeby sobie kupić poparcie takich sił dziennikarskich, potrzeba mieć wprawdzie nie wiele pieniędzy, ale wiele chęci wyrzucania ich przez okno. Pod względem tedy wyższej polityki, każdy „literata“ lwowski jest z pewnością integer vitae i nie cięży na nim żadna plama, oprócz owego pierworodnego grzechu, który się nie da zmazać nawet dyplomem doktorskim, i który jest wynikiem jakiejś szczególnej niełaski Ducha św., nie każdemu w jednej mierze udzielającego daru poznawania co złe, a co dobre, i daru władania choćby jednym z tysiąca języków ludzkich.
Ale w innych, pomniejszych kwestjach niezawisłość dziennikarstwa, którą niedawno Chochlik wystawił na sprzedaż, bywa narażaną na próby tem cięższe, im trudniej jest oprzeć się małym pokusom. Niejeden mąż cnotliwy i nieposzlakowany, za młodu wykradał swojej matce konfitury ze szafy. Niejeden ultrademokrata został już sekretarzem banku rustykalnego, założonego przez książąt, hrabiów i prałatów ad majorem Dei gloriam et Sancti Georgii honorem. Niejeden też zawzięty przeciwnik małodusznej, galicyjskiej, niepolskiej polityki, niejeden Demostenes z nad Pełtwi, z miłości ku sprawie greckiej nienawidzący z gruntu wszystkich Macedończyków, póty piorunował na Ajschinesów galicyjskich, póki Ajschinesy zwąchawszy się z ministrami króla Filipa, nie zapewnili sobie dobrego „geszeftu“ i nie obiecali dać Demostenesowi przynajmniej ochłapów, byle przestał być opozycjonistą ateńskim, a został kameralno-macedońskim ekonomistą.
Jeżeli p. Miłaszewski twierdzi, że ma prawo uskarżać się na systematyczną niechęć krytyki, to pp. Stengel i Nowakowski, skoro im się uda uzyskać koncesję na otwarcie drugiego teatru, będą mogli pochlubić się, że jeszcze przed rozpoczęciem swoich czynności narazili sobie Arystarchów Dziennika Lwowskiego i padli ofiarą tych samych czcionek M. F. Poremby, które „wprawdzie mniej miały współczucia dla obcych plant, jak Piękna Galatea, na grunt polski przesadzonych, ale zawsze przyznać musiały wielką zasługę p. Miłaszewskiemu, ileże stworzył operę polską we Lwowie“. Jak Dziennik Lwowski nie może znieść myśli, by obok niego powstało drugie jeszcze, mniejsze pismo polityczne, tak nie może pogodzić się z zamiarem utworzenia drugiego teatru polskiego, niezostającego w komornem u Niemców, którzy zagnieździli się w gmachu Skarbkowskim. Mógłbym pp. Stenglowi i Nowakowskiemu podać radę, jakim sposobem, zdołaliby może pozyskać cenne poparcie c. k. kameralnej opozycji dla swojego zamiaru, ale wątpię, by przywiązywali tyle wagi do tego poparcia. Oto powinni kupić los loterji frankfurckiej, na której p. Miłaszewski („mimo intryg Gazety Narodowej“, jak pisze Dziennik Lwowski) wygrać
Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/83
Ta strona została skorygowana.