artrybucjach Rady państwa i o korzyściach, wynikających dla kraju pod względem ekonomicznym z parcelowania posiadłości gruntowych, nie będą mieli nic przeciw temu, by zamiast krajowych, sprzedano ich dobra na rzecz skarbu państwa. Przedlitawia spodziewa się tego po swoich synach,
Z wypadków miejscowych przytoczę tym razem jeden, który może przyjść w pomoc pedagogom, dowodzącym zupełnej zbyteczności studjów klasycznych. Pewien obywatel przedmiejski, trudniący się rzeźnictwem takzwanem „damskiem“, t. j. ograniczającem się na nierogaciźnie, stawał temi dniami przed sądem miejskim jako obwiniony o kradzież świni, popełnioną w sposób, od czasów Homera mało praktykowany. Zwierzył on się swojemu koledze rzeźnikowi, że w sposób nie całkiem legalny przyszedł w posiadanie sporego podświnka, którego miał w worku na plecach. Kolega pozwolił mu schować zdobycz tę w swoim chlewie, a później mieli, podzielić się zyskiem. Tymczasem worek mieścił w swem wnętrzu, zamiast podświnka, ośmioletniego syna owego jenialnego przedsiębiorcy. W nocy chłopak, jak niegdyś Grecy z drewnianego konia w Troi, wylazł z worka, i zabrawszy z sobą najlepszy egzemplarz nierogatej własności szanownego wspólnika, zniknął wraz z nią i z workiem. Kolega z początku pocieszał się przypuszczeniem, że zaszedł tu cud, który go ukarał za zbytnią chciwość, ale później postanowił udać się do policji, a ta doszła opowiedzianego powyżej przebiegu rzeczy. I po co tu mozolnych studjów nad Iliadą?
Ruch w mieście naszem zmniejszył się w tej chwili, i dopiero ze zwołaniem sejmu krajowego i z nastaniem sezonu wyścigowego będziemy widzieli więcej życia. Tymczasem ci, co nie są ani we Lwowie, ani też nie siedzą na wsi, nie sieją i nie orzą, a jednak żyją, i to nie źle żyją — przesiadują w Wiedniu. Wiedeń stał się od jakiegoś czasu dla Galicji tem, czem jest Kalifornia dla wschodniej części Zjednoczonych Stanów Ameryki północnej. Jaki taki jedzie tam — po majątek. Podróżni opowiadają, że w pewnym pokoju, w pewnej kawiarni wiedeńskiej, można przy