chylności dla Czechów. Polacy widzi), z radością, każdy objaw prawdziwie narodowy u Czechów, ale Czesi nie mają prawa wymagać, ażeby Polacy kierowali się ich polityką i brali udział w demonstracjach, na których widok serce rośnie w Katkowach i w Murawiewach. Jeżeli Czesi mogą nam zarzucać, że delegacja nasza pojechała do Rady państwa, to mybyśmy mieli równe prawo wyrzucać im, że tam nie pojechali. Polityka czeska, czyli mówiąc dokładniej, polityka przywódców czeskich jest nierównie niekonsekwentniejszą od polityki naszej delegacji i naszego sejmu. Opierają się z jednej strony na prawie historycznem, z drugiej zaś zaprzeczają takiego samego prawa Węgrom, i oświadczają się z wszelką gwałtownością przeciw przywróceniu konstytucji węgierskiej. Żaden Polak nie może pod tym względem iść z Czechami i żaden nie może im przyklasnąć, jeżeli rozdąsawszy się na Niemców i na Madjarów, tamtym na przekór rzucają się w objęcia najśmiertelniejszego wroga polskiej sprawy[1]. Kto się dąsa, nie może nikomu brać za złe, że mu odpłaca podobną monetą. Niech tylko Czesi zamiast na mrzonkach wszechsłowiańskich, służących interesowi Moskwy, oprą się na własnym swoim, narodowym gruncie, niech odwołując się do własnych tradycyj historycznych, nie zaprzeczają ich drugim, a znajdą w Polakach koniecznych i szczerych sprzymierzeńców. Na dziś, to pewna, że ani ks. Litwinowicz, ani ks. Kaczała, ani p. Bogdan Dziedzicki nie są pełnomocnikami Galicji do zawarcia sojuszu z Czechami przy sposobności obchodu narodowego w Pradze. Panowie ci nie reprezentują nikogo prócz siebie samych, i jedyną tradycją, do której mogą się przyznać, jest ta, którą uświetniło poniedziałkowe nabożeństwo za duszę p. Chomińskiego.
Wytknąłem powyżej opieszałość i niesłowiańskość codziennego kronikarza gazety, teraz muszę powinszować mu, i to z powodu, że srogie prawo teutońskie przestało obowiązywać w naszych grodach. Sławetni rajce i ojcowie królewskiego wolnego miasta Jaworowa wzięli mu za złe krytykę posiedzenia, na którem uchwalili, że nie potrzebują dwóch adwokatów, bo zapewne jeden może prowadzić wszystkie sprawy pro i contra. Gdybyśmy żyli w czasach ortelów magdeburgskich, szanowny mój kolega mógłby być ściętym, wbitym na pal, ćwiertowanym, albo spalonym jak czarownica. Dla dziennikarza, tak niepostępowy rodzaj śmierci musiałby być podwójnie nieprzyjemnym. Pisarz sądu miejskiego, nieumiejący pisać, odczytałby mu wyrok, a cały ten średniowieczny ceremoniał znalazłby następnie dokładne opisanie w Czasie i w Dzienniku Lwowskim. P. Pawliszczew zapłaciłby parę rubli więcej swojemu korespondentowi lwowskiemu za wierną relację o tak przykładnem ukaraniu znanego ultrasa i polonofila. Szczęściem dla winowajcy, skończy się wszystko na procesie, który posłuży zapewne do wzbogacenia jurydycznych wiadomości szanownych reprezentantów królewskiego wolnego miasta Jaworowa, równie jak ustawa o wolności adwokatury pomnoży mimo ich woli liczbę adwokatów w tem mieście.
W innej znowu parafii wydarzył się fakt następujący.[2] Kilka literatów, znanych z tendencyj jak najliberalniejszych, osobliwie na punkcie