Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/98

Ta strona została skorygowana.

feld[1]. Wprawdzie opozycja“ ta mieni się ultra-demokratyczną, ale kto wie, czy w tem właśnie nie kryje się heroiczny walenrodyzm. Cel bogobojny uświęca wszystkie środki, nawet najdemokratyczniejsze. Wprawdzie mówią ludzie pobłażliwsi, że redakcja liberalna może z braku inteligencji, obok liberalnych artykułów umieszczać reakcyjne, nie rozumiejąc ich doniosłości; ale kto wie, czy nie mogłaby czasem redakcja antiliberalna z tego samego powodu obok wstecznych artykułów umieszczać przez pomyłkę wykrzykniki i frazesy liberalne. Owoż tedy, jeżeli redakcja tego rodzaju zgromadzi około siebie kilkudziesięciu zwolenników, i nazwie to Towarzystwem narodowo-demokratycznem, to ani naród, ani „demokracja“, jeżeli ta ostatnia w ścisłem i doktrynerskiem swojem znaczeniu istnieje w Polsce, nie mają powodu unosić się radością, ani też Czas nie potrzebuje uciekać się do kropidła i do święconej wody. Co to komu szkodzi, że kilkadziesięcioro ludzi w wolnych chwilach, zamiast iść na Pohulankę albo do Kisielki, bawi się w formy parlamentarne, wybiera Wydział i prezesa, i poleca temuż, ażeby się dla prywatnej swojej satysfakcji zastanowił nad programem ks. Czartoryskiego i nad wysokiemi procentami, które bank włościański mógłby pobierać od swoich dłużników, gdyby się jacy znaleźli? Sinite parvulos venire ad me!

Jużto łaskawy czytelnik musi koniecznie przebaczyć mi częste moje dygresje polemiczne, bo jakżeż, wobec przeważającego w Europie systemu nieinterwencji, mogę pozwolić, ażeby dziennik „zagraniczny“, jak Czas, mięszał się w nasze domowe stosunki i turbował młode nasze Towarzystwo demokratyczne, które Bogu ducha winno! Znam ja niestety czytelników — oczywiście nie między abonentami Gazety Narodowej, którzy mają wstręt radykalny do wszelkiej polemiki. Czytelnicy ci są zwykle dobrej tuszy, pocą się wiele, osobliwie w lecie, a pocą się tem więcej, im więcej muszą myśleć. Otóż ażeby polemika dziennikarska była interesującą, potrzeba wiedzieć dokładnie, o co chodzi, ergo, potrzeba myśleć, a więc pocić się, co jest rzeczą nieznośną przy teraźniejszych upałach. Dlatego też najlepszym swojego czasu dziennikarzem był ś. p. Walery Wielogłowski, bo oprócz Ogniska, które nikogo nie piekło, dawał także sodową wodę, z sokiem lub bez soku, jak sobie kto życzył. Ale żart na bok, — wartoby raz wystąpić przeciw tej ociężałości umysłowej, która z góry już potępia wszelką dyskusję, byle nie potrzeba było zastanawiać się, która strona ma słuszność, i o co obydwom chodzi. W dziennikarstwie panuje znów zwyczaj, że strona pobita oświadcza, „iż z fałszem i kłamstwami wojować nie myśli, i na tem kończy wszelką polemikę.“ Wielkim zwolennikiem tej metody jest Czas krakowski. Powtarza on czasem sześć razy na tydzień tę samą formułkę, osobliwie, gdy jest schwytany in flagranti i już w żaden inny sposób wykręcić się nie może. Tymczasem, jakkolwiek słabe jest jeszcze nasze życie publiczne, jakkolwiek mały mamy udział w ustawodawstwie i w rządzie, nie możemy się jednak obejść bez dyskusji, i musimy zbijać szczegółowo

  1. Dla dzisiejszych Galicjan, nic zabawniejszego nad myśl, że swojego czasu Gazeta Narodowa broniła pamięci Mühlfelda, słynnego liberała wiedeńskiego, a sarkała na hr. Thuna.