pieniędzy dla swej osoby. Ledwo przestąpił próg domu, tak rzekł do biegnącej na jego powitanie matki.
— Od razu stałem się bogatym, Matko! a do ubóstwa duszą prawie przyrosłem i dobrze mi z niem, zasmakowałem w walce o byt i chcę nadal sam, bez niczyjej pomocy i wsparcia, iść przez życie. A tobie, najmilsza nasza, czas już trochę zażyć spokoju po trudach, weź połowę tej sumy dla siebie, a połowę ofiaruj na szpital. Tam tylu nędzarzy, tylu cierpiących, otrzyjmy im łzy i uśmierzmy bole pomocą.
Matka promieniała szczęściem, słuchając tych szlachetnych słów syna. Nie była wstanie odpowiedzieć mu inaczej, tylko słowami: „Synu mój“ i z płaczem radości rzuciła mu się na szyję.
Ufając swoim siłom własnym, czule żegnany przez wszystkich, opuścił Karol Poznań, udając się do Berlina na wydział lekarski.
Podczas całego pobytu na kursie medycyny utrzymywał się sam, z własnej pracy