Opłaciły się jej sowicie poniesione trudy około małego Karola; bo choć to niełatwo przychodziło jej utrzymać chłopaka w szkole, przecież podwoiła swą pracę, a tym sposobem i zarobek, aby tylko zapewnić synowi przyszłość.
Codzień prawie nową miała pociechę, słysząc o postępach syna w szkole. Wszyscy go chwalili i okazywali na każdym kroku zadowolenie, a matce serce rosło, że tak wychowała syna; stał się on jej prawdziwą chlubą i pociechą niewesołej od śmierci męża doli, klejnotem, nad który nie pragnęła innego. Rok po roku przynosił Karol najpiękniejsze świadectwa, które mu otworzyły wstęp do gimnazyum. Był już starszy, więc pomagał w domu groszem zarobionym za udzielanie lekcyj.
W siedemnastym roku życia skończył gimnazyum i zdał egzamin dojrzałości ze znakomitym postępem. A trzeba dodać, że wcale wygód nie miał w domu, bo nieraz i kawałka świecy nie stało do nauki. Wtedy radził sobie różnie. Gdy to było o pełni księżyca, biegł
Strona:Janina Sedlaczkówna - Karol Marcinkowski.pdf/9
Ta strona została przepisana.