ki trzepotały wesoło, a dzieciaki nie posiadały się z radości.
— Jeszcze raz, Wojteczku, jeszcze raz! — prosiły, gdy karuzela zatrzymała się po chwili.
Uśmiechnięty Wojtek schował jednak pośpiesznie kluczyk do kieszeni kamizelki i odwrócił się na pięcie. Chłopcy i dziewczęta poczęli go ściskać i całować. Wojtek jaśniał radością.
— Z was, to naprawdę artysta, — pochwaliła matka. — Jakżeście to zrobili?
— Długo myślałem, — zaśmiał się Wojtek i z dumą schował swe arcydzieło z powrotem do skrzynki.
Matka dała mu jakąś monetkę, za którą Wojtek podziękował i ruszył do następnej chaty w towarzystwie rozradowanych dzieci.
— Wojtek jest największym czarodziejem w całej wsi, — orzekł Stefek, gdy wszyscy wracali już do domu.
Nikt temu nie zaprzeczył, bo wszyscy wiedzieli, że Stefek ma słuszność.
Była pora obiadowa. Słońce świeciło jasno, spoglądając jakby z uśmiechem z błękitnego, pogodnego nieba. Miękki śnieg le-