Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

pakę, a tymczasem tak mu się stało. Mało nie płakał ze zmartwienia. Szkoda nie tak duża, jeśli zważyć, co mogło się stać, gdyby wszystko wpadło do wody. Ale wstyd przed klasą.
Zaczną żartować, nazwą go niezdarą.
Tymczasem nie. Cała klasa okazała mu współczucie. Zgnieciony kajet można położyć na spód, i się wyprostuje. To na brzeżku wyschnie i nawet znać nie będzie. Farby są doskonałe; sam Morris pochwalił, a on się zna przecież. Ołówki też dobre: tej firmy ołówki są najlepsze — Morris zna tę firmę. Scyzoryki — ba — tu znów Dżek wybrał, więc wie; szkoda, że takie drogie.
— Uff, jacy my teraz bogaci, — mówi Fil.
Dziewczynki już chcą kupować glansowany papier, — wszystkie chcą czerwony, bo najładniejszy.
— Czy bibuły trzeba cały arkusz kupować, czy Dżek pokraje na kawałki? Jeżeli chce pokrajać, chętnie mu pomogą. I będzie można wypróbować zarazem scyzoryki. Jeden scyzoryk powinien nawet być dla całej klasy. Żeby pożyczać tymczasem, jak kto chce zatemperować ołówek.
Dżek otworzył szafę. Pomogli mu ułożyć, co prawda niebardzo porządnie, ale po szkole Dżek już poprawi.
Bardzo zajmowała wszystkich myśl, czy oni mają więcej, czy siódmy oddział. Chcieli nawet sprowadzić Hortona, ale Dżek prosił, żeby nie.
Z trudem po drugim dzwonku Dżek zamknął szafę, ale jeszcze stali przy Dżeku i przy szafie. Aż weszła pani.