Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dlaczego? — pyta się Dżek. — Czy kaszlesz?
— Ja nie kaszlę, ale tatuś jest bardzo chory.
I łzy ma w oczach.
Dżekowi było bardzo smutno, więc nic nie powiedział, tylko stoi. Aż dopiero dolatuje Adams i z całej siły uderza go w plecy.
Ach, jak czasem trudno się nie bić. Bo masz zmartwienie, a tu cię ktoś nagle zaczepi. I żeby tylko to, ale nie: odepchniesz go albo powiesz, żeby poszedł; gdzież tam, dalej zaczyna. Uderzył, no to uderzył: dziury nie zrobił, zaboli i przestanie. Ale on kontent, że cię rozgniewał, śmieje się i dalej zaczyna.
— Idź sobie, — mówi Dżek.
— A ty mi każesz? — mówi Adams.
Dżek bał się, że się jeszcze Nelly będzie czepiał, więc już nic nie mówi.
— Coś taki dumny? Chcesz się gonić?
— No, uciekaj, — mówi Dżek.
Ale ani myśli się z nim bawić. Tylko odszedł od Nelly i stanął przy ścianie. Doszedł do niego Iim.
— Dżek, coś ci powiem. Czarli rozpuszcza plotki, że jesteś dumny, że wcale nie można z tobą teraz mówić. Namawiał Harry, żeby ci odebrał pudełko. »Poco masz temu zarozumialcowi pomagać?« — mówił. Ja dopiero na niego: »Skąd wiesz, że dumny, kto ci to powiedział?« — Na mnie możesz liczyć. Jak będzie trzeba, to się nawet za ciebie pobiję. Ale się jego pilnuj. On, Sanders i Adams — to jedna paczka.
— No, a co Harry powiedział?