że za jedne rzeczy krzyczy jeden, a za inne — drugi. Bo wychodzi, że za to samo gniewa się i nauczycielka, i mama i tata, a jeszcze się kto wtrąci, to już zupełnie trudno wytrzymać.
Trzeci raz gniewano się, kiedy Dżek poszedł z chłopakami na rynek, gdzie był okropny tłok, no i zgubił czapkę. Powiedzieli mu nawet wtedy, że niedługo zgubi głowę, i Dżek bardzo płakał, chociaż rozumiał, że głowy zgubić nie można; ale zawsze było mu przykro.
Teraz więc każdy rozumie, że matka Dżeka była kobietą gospodarną i że Dżek nie był łobuzem, — bo każdemu może się zdarzyć.
Więc żył sobie Dżek, kochany przez rodziców, szanowany przez młodsze dzieci z podwórka.
Właściwie Dżek nie miał przyjaciół, bo nie był bardzo zręczny w zabawach, nie umiał opowiadać bajek i nie lubił żadnych psot, ani figlów. Zawsze ostrzegał:
— Lepiej dajcie spokój. Jeszcze szybę stłuczecie, zobaczycie, że to się źle skończy.
Koledzy się gniewali i nazywali go tchórzem.
Ale jak trzeba było kupić na współkę śliwki albo cukierki, zawsze zwracali się do Dżeka. Dżek wie, gdzie jest tanio, umie się targować, obliczy i sprawiedliwie podzieli. — Naprzykład w pięciu razem kupili 24 wiśnie. Dżek wraca do sklepu i mówi:
— Niech pani doda jeszcze jedną wiśnię, to każdy będzie miał po pięć; a ja pani za to zwrócę torbę.
Albo:
Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.