Jeżeli przejść prosto ulicę, na której mieszka Dżek, potem skręcić na prawo do rogu drugiej ulicy, a potem na lewo iść — iść i iść, — to się dojdzie do placu, który się jakoś nazywa, ale my dla wygody nazwiemy go Karcelakiem.
Jest to plac, gdzie odbywają się targi.
Wcale nie można opisać, co tam się dzieje i co można kupić.
Z brzega sprzedają buty, trochę dalej ubrania nowe i używane. Ale i tu już można zobaczyć masę ciekawych rzeczy, bo nad rynsztokiem umieściły się kobiety z koszami i żebracy. Jeden nie ma nóg, drugiemu brakuje nos i ręka, trzeci ciągle się trzęsie i tak dalej — każdy inny. A w koszykach są ciastka, pączki, herbatniki, cukierki — prawie tak, jak w sklepach. Ale tu wołają, żeby kupić, i bardzo przyjemnie posłuchać.
— Cukierki ananasowe.
— Ciastka cukiernicze.
— Herbatniki waniljowe.
— Lemoniada — lody.
Wszystko prawdziwe, najlepsze, doskonałe, waniljowe i ostatnie. Spiesz się, bracie, bo za chwilę będzie zapóźno: nie zdążysz i będziesz żałował.
Tu na stoliku rozłożył grzebienie mister Fay.
Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.