we, krzykliwe i przyjacielskie kosze i stragany. Tamto inne i to inne, tu dobrze i tam dobrze. Ale już naprawdę nadzwyczajna okazała się hurtownia, do której mister Taft posłał Dżeka z polecającym listem.
Bo pomyśleć tylko: cały ogromny bez końca szereg sal, aż do sufitu zastawiony półkami i skrzyniami. I wszystko to — zabawki. Zupełnie, jak w bajce o skarbach sezamu. Więcej tu leży bezładnie na podłodze, niż w największym sklepie w szafach i w szufladach. Każdy sklep kupuje tylko troszkę od hurtownika, a hurtownik ma wszystko. Piłki leżą w koszach od bielizny, jak kartofle. Lalki — całe stosy. Leży to, wisi, pomieszane, gdzie spojrzysz, coś innego. A widzisz przecież tylko to, co otwarte, bo w skrzyniach i tysiącach pudeł i pudełek kryje się tysiąc, sto tysięcy razy więcej pięknych i cennych rzeczy.
Dżek wiedział, że można być bogatym, że można mieć sklep; ale żeby w jednem miejscu tyle się naraz kryło skarbów, nigdy się nie domyślał. Więc bajki nie są znów takie zmyślone?
Jakiś pan wziął od Dżeka list, przeczytał i uśmiechnął się przyjaźnie.
— Mister Gibbs, mamy nowego odbiorcę. Jak się nazywasz?
— Dżek Russel.
— Ao, i cóż ty chcesz kupić?
Zanim Dżek zdążył odpowiedzieć, wszedł szybko pan w pięknem futrze i wysokiej czapce.
— Panie Gibbs, proszę dać telegram, że towar
Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.