czwartego. Prędzej. Dopełnij lalkami Nr. 75 i na wierzch kilka piłek, żeby się nie potłukły. I odesłać do mister Tafta dla Dżona Russel.
— Dżeka Russel, — poprawił Dżek. — Jeżeli to ma być dla mnie, — dodał Dżek, wyjmując pieniądze.
— Schowaj to na cukierki.
— Nie, proszę pana, chcę tanio kupić, ale nie chcę darmo.
— Masz słuszność, masz słuszność.
— I poproszę o kwit.
— Kwit? Masz słuszność. Zaprowadź go do kasjera. I powiadasz, że jego matka chora?
— Sparaliżowana.
— Biedaczka. Powiedz mister Taftowi — albo nic nie mów.
Wyjął notesik i coś zapisał.
Potem już tylko wydawał polecenia, ale Dżek stał, jak pijany i nic nie słyszał. Dżekowi niewiadomo czemu, przyszło na myśl:
— Ruchliwy umysł.
Chłopak zabijał skrzynkę, a Dżek czeka.
— Aaa, jesteś tu jeszcze? Chcesz, to cię podwiozę? Dokąd idziesz?
— Jeszcze nie zapłaciłem, — odpowiedział Dżek.
Po chwili zadudnił samochód.
A Dżek musiał chodzić aż do trzech kas, zanim otrzymał kwit i zapewnienie, że skrzynka najpóźniej jutro będzie odesłana dokąd należy.
Kiedy znalazł się na ulicy, westchnął głęboko.
Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.